Pomoc dla Oliwki

strony

  • Strona główna
  • O Oliwce
  • Jak można pomóc
  • Dokumentacja
  • Neuroblastoma
  • Aukcje
  • W wielkim skrócie
  • Historia Oliwki (aktualna)

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Refleksje...

Witajcie! 
Oliwka usnęła, więc postanowiłam szybciutko napisać, co u nas. A u nas harmider i hałas;) Próba spakowania wszystkich niezbędnych rzeczy i poupychania ich w walizkach. Ciuchy zalegają wszędzie, podobnie jak zabawki i produkty spożywcze. Ja przeżywam stres, a Oliwia zabawę swojego życia. Z wielką radością zmienia położenie wyżej wymienionych przedmiotów. Chowa je do wanny (zabawki - muszą zrobić "myju"), ciuchy do pralki - czyste(!) - (Olisia robi planie"). Trudno zatem powiedzieć, co zostało już spakowane, a co już zdążyło być wypakowane przez Liwkę;) Na szczęście, z pomocą ma mi przyjść moja mama, która postanowiła troszkę poskromić swoją wnuczkę i zająć ją czymś (czymkolwiek), żebym mogła spokojnie dokończyć pakowanie. A wyjeżdżamy 2 stycznia, rano. Na następny dzień, do Oliwki, przyjdzie lekarz, żeby zobaczyć to nasze cudo;) Cieszymy się bardzo, że lekarze z Tubingen - wiedząc jak potraktowano nas w Polsce, postanowili przyjąć nas znacznie wcześniej do swojej Kliniki. Nie wyobrażam sobie, żeby Oliwia miała pozostać teraz bez opieki medycznej. A niestety musiałam podpisać, że na swoją odpowiedzialność przerywam leczenie mojego dziecka. Czułam się z tym fatalnie i bardzo mnie to wybiło z codziennego funkcjonowania. Po tym rozpoczął się dla nas pechowy pobyt w szpitalu. Jak pisałam wcześniej, nie było krwi dla Oliwki. Czekałyśmy 12 godzin!! Po podaniu preparatu w mojego "wampirka" wstąpiły nowe siły. Godzina 23.00, cisza na sali, kolega Oliwki z pokoju - Dominik - już dawno śpi, Beatka - jego mama już przysypia, ja ledwo żywa z tego całego stresu, cisza jak makiem zasiał i nagle moje dziecko, moja córcia, przerywa ciszę nocną swoim donośnym śpiewem - "ej ti mała, słyszysz, zrobiłam siku, na, na, na, ej ej"  Myślałam, że po prostu padnę ze śmiechu. Nie potrafiłam się na nią zezłościć, że o tej porze jeszcze nie śpi. I powiedzcie, że wampiry nie istnieją;)   Na następny dzień nie było już tak wesoło. Najpierw alergia na preparat - Oliwka zapuchnięta i cała w czerwonych plamach. Potem,  okazało się, że płytki spadły do 11 tysięcy i należy je podać. Z tym też jest historia. To ja - matka, poszłam dowiedzieć się, czy przypadkiem Oliwia nie wymaga podania płytek. Pani doktor była taką optymistką, że chciała nas wypisać do domu. Wtedy się postawiłam i powiedziałam, że nie będę jechać 200 km, żeby za chwilę wracać na podanie płytek, a ponadto profesor obiecał mi, że dostanie wszystkie niezbędne preparaty. Słowo "profesor" okazało się tym magicznym słowem, które załatwia wszystko i tak znowu czekałyśmy 11 godzin na płyteczki. Przy czym, jak już dotarły do szpitala, dość późnym wieczorem, myślałam, że wszystko pójdzie teraz super, Olisia dostanie, to, czego potrzebuje i na następny dzień pójdziemy do domu. No, ale nie tak szybko i nie tak łatwo. Wenflon okazał się niedrożny i trzeba było niunię raz jeszcze zakuwać. Zakładanie nowej kaniuli trwało 20 minut, ponieważ Oliwce pękały żyły i nie można było się wkłuć. Oliwia strasznie przy tym krzyczała - "mamusiu, uratuj mnie!" Pierwszy raz rozpłakałam się w gabinecie zabiegowym, nie wstydziłam się swoich łez i emocji. Płakał też mój mąż. Jej wołanie za każdym razem rozdziera mi serce, ale wcześniej tłumaczyłam sobie, że to dla jej zdrowia. A teraz to wszystko niepotrzebne...Patrzę na jej rączki i nóżki pokryte zielonymi siniakami, na strupy po wkłuciach...myślę sobie ile musiała wycierpieć, ile już dzielnie zniosła...wracają wspomnienia...pamiętam, jak wróciła po zabiegu wszczepienia vascu - portu...obolała, zabandażowana...i pamiętam, że bardzo bałam się odchylić ten opatrunek i zobaczyc, jak to wygląda. Wcześniej mdlałam na widok krwi, a teraz musiałam tam zajrzeć...przeraziłam się tych szwów, tego, że coś jej tam "sterczy", że coś siedzi pod skórą...pomyślałam sobie - "jeny, jakie ona będzie mieć po tym blizny"...Moja córka ma raka, a ja się martwię o blizny...idiotka ze mnie, tak, totalna idiotka... jakby te blizny miały jakieś znaczenie...a później na salę wjechały pompy i podłączono jej pierwszą "chemię". Pamiętam, że z tego stresu pobiegłam do łazienki zwymiotować. To było dla mnie zbyt dużo. Moja malutka córeczka, ten okruszek, którego chciałam ochronić przed złem tego świata, ma podłączoną rurkę, która wtłacza paskudną truciznę w jej małe ciałko. Oliwcia leżała bez ruchu, patrzyła się tempo w ścianę, nie jadła, nie piła, nie mówiła nic... po prostu leżała nafaszerowana lekami...nie pozwalała się dotknąć, przytulić...to było dla mnie najgorsze...jej małe rączki odpychały mnie od siebie...czułam, że mnie nie chce, bo za moją zgodą to wszystko ją spotkało. Tak bardzo chciało mi się płakać, ale nie mogłam, bo udawałam, że jestem silna...a nocami wisiałam nad toaletą, wymiotując aż do żółci...organizm się buntował...wiedziałam, że jestem słaba psychicznie i mogę oszukać wszystkich, nakłamać, że tak nie jest, ale przed samą sobą nie byłam wstanie udawać...Po dwóch tygodniach przyjechała moja mama. Oliwia miała mieć robione badanie scyntygraficzne, aby potwierdzić, bądź wykluczyć przerzuty. Mama przywiozła mi wówczas obrazek Jana Pawła II i Ojca Pio (rozmawiamy sobie po dziś dzień) i  kartkę od rodziny z przepięknym wpisem: 
"Życzmy Wam: odwagi, by iść do przodu bez względu na wszystko. Wiary w siebie, w człowieka i w świat, w który trudno uwierzyć. Nadziei potrzebnej, by żyć i oczywiście przyjaciół i rodziny, takich od serca, na zawsze! Po prostu życzymy Wam szczęścia!" ( ciocia Barbara Wojnarowska, Aleksandra Wojnarowska, Hania Wojnarowska i Łukasz Szymanowski, Hania, Radek i Emilka Lech, Weronika, Paulina i Krzysztof Lech,  a także babcia Józia i dziadek Władek Lech) 
Pamiętam, że to właśnie po przeczytaniu tych słów, uciekłam do pokoju hotelowego, by pozwolić swoim emocjom wyjść...płakałam jak dziecko...pomyślałam o rodzinie...jej obecność była dla nas najważniejsza...sami czuliśmy się słabi, były momenty zwątpienia, totalnej rezygnacji...i to rodzina przychodziła z ogromną miłością, energią i planem działania.  Nigdy nie zapomnę, jak moja kuzynka Ola Wojnarowska, powiedziała: "Aśka, przestań ryczeć! Popierdoliło się, ale będzie dobrze!" Bardzo dosadne to było, ale sprawiło, że na chwilę otrzeźwiałam, zaczęłam znowu mieć przebłyski świadomości, że musimy działać...i później już ciągle doświadczałam obecności naszej rodziny...moje kuzynki trzymały mnie za ręce, bym nie upadła, ocierały łzy, gdy płakałam, Paulina przywracała mi wiarę w Boga, odpowiadała na najtrudniejsze pytania i cały czas powtarzała: "módl się i wierz, bo jeżeli Bóg jest z nami, to, kto przeciwko nam" Siedziałam w szpitalu z Oliwką i nie miałam świadomości, że dzięki naszym najbliższym zaczęły dziać się cuda, że coraz więcej osób dowiaduje się o naszej chorej dziewczynce. To rodzina, jej miłość i wsparcie dały nam siłę, by nie zamykać się w swoim cierpieniu, by opowiedzieć o swojej miłości do dziecka, by podzielić się swoimi emocjami, które towarzyszą nam podczas tej walki... 

(...)szczególnie bliscy są w moim sercu, 
bezgranicznie chyba wszyscy, bo potęga słowa w tym co robię, 
urodzeni, by istnieć w moim sercu w cudzysłowie. 
Rodzina, majestat życia to - chińskie przysłowie. 
Chroń wszystkich, bądź bliski dla bliskich, wystaw dłoń, bądź jak tarcza, trzymaj pociski. Chroń mnie Boże, Aniele pomóż moim bliskim.
Wiele jeszcze przed nami - pokonuję drogę
O wiele więcej za nami - tego nie powiem" 

Mamo Jolu, tato Darku,, babciu (Józefo), dziadku (Władku), Sylwio i Maćku z Zuzią i Marysią, Paulinko,  Radku i Haniu z Emilką, Haniu i Łukaszu, Basiu, Olu i Patricku, Mateuszu, Weroniko i Krzyśku, Halino, Karolu, Przemku i Klaudio z Gabrysią, Pawle i Beato z Adasiem, Agnieszko, Tomku z Weroniką i Piotrusiem, Mirku i Bożeno, Bogusiu, Sylwio z Jackiem i Wiktorią, Jolu i Andrzeju, Marto z Marcinem, Tereso, Ewo i Edmundzie...Dziękujemy Wam za to, że jesteście z nami, w naszej codzienności, w naszym strachu, łzach i bezsilności. Dziękujemy, że dzwonicie, piszecie, że dajecie słowem i czynem świadectwo swojej obecności, że nasza walka od pierwszego dnia stała się również Waszą...dziękujemy za wszystko, co robicie dla tego małego człowieczka...dla naszej córki...dla naszej Oliwki...  


  

W imieniu swoim i całej naszej Rodziny, dziękujemy Wam Wszystkim za to,  że usłyszeliście nasze wołanie o pomoc i że nie przeszliście obojętnie. Dziękujemy za Wasze otwarte serca i głowy pełne pomysłów, za poświęcony czas...za zaangażowanie i wszelkiego rodzaju działania. Tylko dzięki Wam, Waszej wspaniałej postawie Oliwia może pojechać tam, gdzie przywrócą jej zdrowie! 
Każdy z Was, podarował jej część siebie...każdy z Was, podarował jej szansę na życie...  

"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie!"    

Dziękujemy, że usłyszeliście jego bicie...i ruszyliście do działania... 
Zmieniliście nasz świat i nasze życie... 

Asia, Adrian i Oliwka

Autor: Asia o 05:07 51 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

sobota, 29 grudnia 2012

Niepewność...

Bardzo, bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze, smsy i maile! Wasza pozytywna energia dodaje nam otuchy i wiary, że będzie dobrze. Przyznać jednak muszę, że ostatnie dni mocno dały nam w kość. Dobiło nas zupełnie to, że my sami musimy podjąć decyzję. Wczoraj podpisałam oświadczenie, że rezygnujemy z leczenia w Szczecinie. Myślałam, że poczuję w związku z tym ulgę, jednakże moje serce napełniło się jakimś niewytłumaczalnym lękiem. Nie, nie uważam, że postępujemy źle. Komuś musieliśmy zaufać i dopóki nie przejdziemy danej drogi, nie będziemy wiedzieć, czy postąpiliśmy słusznie. Boję się tego, co przed nami...ciągle stoimy przed najważniejszym...operacja...myśl o niej, paraliżuje mnie...nie umiem sobie tego wyobrazić, jak to będzie...nie umiem nawet o tym pisać, nie potrafię znaleźć słów, by powiedzieć Wam, jak bardzo się boję...

Tak mi jakoś dziwnie, że Oliwia nie jest podłączona pod te wszystkie rurki, które wpompowywały do jej organizmu tak zwaną chemię. Nie zrozumcie mnie źle, że chciałabym, żeby ją dostała...Nie o to mi chodzi...ale gdzieś tam z tyłu głowy, coś woła..."a jeśli....". I znowu się boję, myślę o najgorszym...jak my przetrwamy do 14 stycznia...w tej całej niepewności...jak to wszystko się ułoży, kto ma rację, a kto nie i gdzie w tym wszystkim jest moje dziecko...gdzie my jesteśmy...
Autor: Asia o 06:08 25 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

W sprawie krwi

Wczoraj 12 godzin(!!!!!) Oliwia czekała na krew!!! Tyle osób oddało ją specjalnie dla niej, ale w Krwiodawstwie nie było i nie wiadomo, co się z nią stało! SKANDAL! Oliwka czuła się źle, była ospała i drażliwa. Większość dnia przepłakała, a ja praktycznie razem z nią... Ta bezsilność mnie dobija. Jakby mało było stresów, dzisiaj od rana dostała reakcji alergicznej na podany preparat, wstała cała zapuchnięta i w czerwonych plamach. Otrzymała już odpowiednie leki i o wyjściu do domu nie ma mowy.

Kochani, podobno brakuje krwi z grupy A. Jeśli ktoś może taką oddać, to bardzo prosimy!

Więcej napiszę wieczorem. Ściskamy!!!
Autor: Asia o 03:25 4 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

piątek, 28 grudnia 2012

Znowu w Szczecinie/ Jest termin operacji

Kochani, przepraszamy, ze się nie odzywaliśmy, ale wczoraj wróciliśmy do Kliniki w Szczecinie. Najpierw mielismy spotkanie z lekarzami, aby omówic przygotowanie Oliwii do operacji. Niestety, nie udało się nawiązać współpracy z Kliniką w Tubingen, ponieważ nasi polscy specjaliści stwierdzili, że nie będą przyjmować wyższości jakiegoś innego instytutu. Na nas - rodziców, zrzucono odpowiedzialność za powzięte decyzje! To my - nie lekarze, mieliśmy postanowić czy nasza córka dostanie kolejną chemię czy też nie. Nie mogliśmy ryzykować zdrowia naszego dziecka, dlatego późnym wieczorem pojawiliśmy się w Szczecinie. Na szczęście, z pomocą przyszedł nam zespół lekarski z Tubingen, który powiedział, że Oliwia absolutnie nie może przyjąć tej chemii, że wyniki krwi na to nie pozwalają i że teraz musi się zregenerować do operacji. Miałam dzisiaj rozmowę z ordynatorem, poinformowałam go o wszystkim. W chwili obecnej czekamy z Olisią na krew, bo hemoglobina miała czelność spaść do 6! ;/ Jutro będziemy mogły wyjść do domu.

Kochani, jest termin operacji -----> 14 stycznia 2013 roku. Do Kliniki mamy przyjechać kilka dni wcześniej, 8 stycznia. O wszystkim będziemy informować na bieżąco.

Wiem, że wszyscy jesteście ciekawi, ile już udało się zgromadzić pieniążków. Jeszcze tego nie wiemy. Dzisiaj Adrian, zaraz po pracy, podjedzie do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, aby się tego dowiedzieć. Jak tylko będzie wiadomo, informacja zaraz trafi na blog. Bardzo pięknie Wam dziękujemy za wszelkie wsparcie finansowe! Tylko dzięki Waszym działaniom, nasza córeczka, dostanie szansę na zdrowie i życie! Naprawdę, nie wiemy, jak mamy się Wam odwdzięczyć...możemy powiedzieć jedynie - dziękujemy- a to przecież tak niewiele...Już to pisałam, że nie ma takich słów, które oddadzą naszą wdzięczność, nie ma słów, by podziękować za ofiarowaną szansę na lepsze jutro, za nadzieję na przyszłość...DZIĘKUJEMY!!!!!!!!!!!

Ściskamy Was mocno!!!!!! Olisia co prawda śpi, ale gdyby mogła, to Wszystkich by Was wycałowała! ;)))


Autor: Asia o 02:26 28 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

wtorek, 25 grudnia 2012

Święta

Kochani, wczoraj wróciliśmy ze Szczecina. Jesteśmy w domu i mamy nadzieję, że jakoś uda nam się spędzić ten świąteczny czas,  w miarę spokojnie. Wczoraj, na Wigilii, gościliśmy moich rodziców, a dzisiaj przyjadą rodzice męża. Oliwia, po podaniu płytek, bardzo odżyła:) Można powiedzieć, że wróciły jej siły witalne. Biega po domu i rozsiewa swoją pozytywną energię;)  

 

     

Wczoraj z wizytą przyszedł też ojciec chrzestny Oliwki - wujek Mateusz, a także ciocia Natalia. Oczywiście były prezenty: 

   


Kochani, nie mieliśmy wczoraj okazji złożyć Wam świątecznych życzeń. Pragniemy, raz jeszcze, bardzo gorąco podziękować Wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc i nie zostawili nas samych w tym trudnym czasie. Życzymy Wam, Kochani, spokojnego życia, bez deszczu, wiatru i burzy, a jeśli nawet przyjdzie załamanie pogody, życzymy Wam ogromnego parasola, który ochroni Was przed wszystkim...i jeszcze ludzi, cudownych przyjaciół - siłaczy, którzy będą go za Was trzymać, gdy Wy sami nie będziecie już mieć sił, by go nieść... 

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!    





A to jeszcze fotorelacja z naszego ostatniego pobytu na oddziale:  

  

  









Autor: Asia o 01:48 24 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

sobota, 22 grudnia 2012

Janioła skoczyła, a my jedziemy na oddział

Jesteście niesamowici...nie znacie nas, nie znacie naszej córeczki, a oddaliście nam wszystko to, co mieliście najpiękniejsze - miłość, przyjaźń, dobre słowo, myśli pozytywne, wsparcie finansowe...Nie wiemy, jak dziękować, bo w tej sytuacji - dziękuję - to tak niewiele...Bo jak słowami wyrazić wdzięczność za podarowaną nadzieję...za szansę na lepsze jutro...za wszystkie prośby wysłane do Niego...za komentarze pozostawione na blogu...listy i paczki przysłane do domu...jak podziękować za brak obojętności...za bezkres uczuć...no jak?  

Dzisiejszy dzień upłynął dość nerwowo. Oliwia cały czas marudziła, popadała momentami w histerię. Nie miała apetytu. Wieczorem zrobiliśmy morfologię. Wyniki bardzo, bardzo niskie. Kazano nam przyjechać na oddział. Wynegocjowaliśmy z lekarzem, że pojawimy się w szpitalu rano, więc jutro skoro świt - pobudka i kierunek Szczecin...niestety;/ 
Były też przebłyski dobrego humoru. Akurat siedzieliśmy z mężem i ustalaliśmy plan działania, gdy Oliwia zaczęła krzyczeć: "Skoczyła, mamo, skoczyła." Mówię jej, nie podnosząc głowy i nie spoglądając, co akurat robi - "Dobrze, Oliwko, dobrze, że skoczyła". Na co ona dalej swoje - "skoczyła, skoczyła" i biegnie do mnie z czymś, co z daleka wygląda jak aniołek..."Pać, janioła skoczyła" (Moja córka wyróżnia rodzaj żeński - ta janioła i męski - ten janioł ;))) A ja dalej jej mówię: "To dobrze, że skoczyła" "Nieee - mówi Oliwka - nieee, mamo, pać janioła nie ma głowa, skoczyła" I dopiero zwróciłam uwagę, że ta "janioła" faktycznie pozbawiona jest głowy. Pytam - "Olisiu, a gdzie aniołek ma główkę?" Oli: "Janioła skoczyła, głowa ziośtała choina" (czyli: aniołek skoczył, ale jego głowa pozostała na choince) Oczywiście nasza miłośniczka janiołków stała tam przy tej główce z 15 minut i uparcie tłumaczyła poszkodowanemu aniołowi, że przyniesie mu plaster i już nie będzie bolało...gdyby tak można było wszystkie problemy rozwiązać za pomocą plastra...  


Autor: Asia o 14:22 29 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

Chwyć mnie za rączkę i mocno trzymaj...



Autor: Asia o 06:39 8 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

piątek, 21 grudnia 2012

Zebrane środki

Kochani, cały czas napływają do nas środki, którymi tak szczodrze się z nami dzielicie. Dzisiaj wsparł nas także Londyn. Kilkoro niesamowicie pozytywnych ludzi postanowiło wziąć na wyspach sprawy we własne ręce:

Tym samym postanowiliśmy podliczyć wszystko co mamy i... to niezwykłe ale dzięki Wam wszystkim w tak krótkim czasie udało nam się zebrać już połowę niezbędnej sumy. Kto wie? Może do 08.01.13 będziemy mieli całość =-)

DZIĘKUJEMY!!! DZIĘKUJEMY!!! DZIĘKUJEMY!!! DZIĘKUJEMY!!! DZIĘKUJEMY!!!
Autor: Asia o 16:34 19 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

Diagnoza, która zmieniła wszystko...

Nasza sytuacja zmieniła się dramatycznie. Dostaliśmy potwierdzenie diagnozy z Filadelfii i Tubingen. To nie jest neuroblastoma, a guz chemioodporny! Oliwka musi być szybko operowana. W Polsce operacji nikt nie chcial sie podjać. Jedziemy do Tubingen, czekamy na termin. Potrzebujemy jednak 60 tysięcy euro, bo musimy najpierw wpłacić pieniądze, a my jeszcze takich pieniędzy nie mamy!!! ;(  Módlcie się za nas, módlcie się o cud...
Autor: Asia o 01:13 77 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

czwartek, 20 grudnia 2012

W domu...

Kochani, Wasze zainteresowanie naszą córeczką jest cudownie wzruszające. Wasze wsparcie powoduje, że ilekroć pomyślimy o Waszych działaniach, mamy łzy w oczach. Każdego dnia, przychodzą do nas paczki z rękodziełami. Dziękujemy, ze dzielicie się z Nami swoimi talentami! To właśnie dzięki Wam, Oliwia ma szansę wygrać z chorobą!

Oliwka jest aktualnie w domu. Wczoraj ubierała choinkę. Z wielką radością przywieszała "janioły", uprzednio całując wszystkie po kolei;) Dzisiaj podchodzi do jednego, trąca go palcem w nos i mówi: "Ti, mała, pać, ale numej" ;))))  W chwili obecnej śpi, odpoczywa. Ostatnia chemia bardzo ją osłabiła, a jeszcze dodatkowo, Oliwia złapała na oddziale katar;/  Właśnie czekamy na decyzje odnośnie powrotu na oddział, w celu podania krwi lub płytek. Mam nadzieję, że wypuszczą nas na święta, mimo leukocytozy, w którą znowu wpadła.

Myślę sobie - ile ten malutki człowiek musi wycierpieć. Ilekroć śmieję się z powiedzonek mojej córeczki, tylekroć chce mi się płakać...bo szpital powoli zabija jej radość i poczucie bezpieczeństwa, leczenie odbiera jej siły...A ja, czuję się jak wyrodna matka, która wiezie swoje dziecko, by oddać je w ręce oprawców. A oni  będą je kłuć igłami, wtłaczać truciznę w maleńki organizm...i za każdym razem, moja córeczka mnie woła, bym jej pomogła...a ja nie umiem jej pomóc...i wtedy wzbiera we mnie złość, pięści zaciskają się do białości - "po co to wszystko, Boże, po co" I mam ochotę wziąć ja na ręce i uciec stamtąd...oby jak najdalej od tego przeklętego miejsca, które zburzyło nasz spokój...Córeczko...tak bardzo bym chciała zamknąć Cię w swych dłoniach, ochronić przed złem tego świata, ale nie mogę...tak bardzo bym chciała schować Cię pod powiekami, byś nie widziała mojego strachu, słabości i niemocy, kiedy wołasz me imię...ale nie potrafię...jestem tylko słabym człowiekiem, Twoją mamą, która jest tak bardzo bezradna wobec Twojego okropnego cierpienia, wobec płaczu i krzyku...córeczko, jestem przerażona, tak samo jak i Ty..Nawet moja ogromna miłość nie potrafi ochronić Cię przed tym, co Cię spotkało...Oliwko, mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz...Kocham Cię, córeczko, jesteś wszystkim najpiękniejszym, co mam...jesteś moją bohaterką...



Autor: Asia o 06:03 22 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

wtorek, 18 grudnia 2012

Mecz dla Oliwki


Angażując się w życiu w różne akcje na rzecz innych zawsze kierowałam się potrzebą serca i chęcią pomocy, bezinteresownej pomocy innym. Miałam świadomość, że dobro wraca i że może kiedyś to ja będę potrzebować czyjejś pomocy. Nie myślałam jednak, że stanie się to w tak niedalekiej przyszłości, że walka będzie tak trudna, a przeciwnik tak poważny.
W dniu wczorajszym tj. 16.12.2012 w koszalińskiej Hali Widowiskowo-Sportowej odbył się mecz Superligi Kobiet w piłce ręcznej między „dumą Koszalina” - KU AZS POLITECHNIKA KOSZALIN  vs.  Vistal Łączpol Gdynia. Mecz niezwykły, bo w trakcie jego trwania odbyła się zbiórka pieniędzy na rzecz naszej Oliwki. Przed rozpoczęciem meczu, miało miejsce niezwykłe wydarzenie – p. Sylwia Lisewska przekazała na aukcję charytatywną na rzecz Oliwki, swoją reprezentacyjną koszulkę, a ja miałam ogromny zaszczyt ją odebrać. Zastanawiałam się jak podziękować, bo przecież DZIĘKUJĘ to za mało, ale nic innego, żadne słowa nie oddadzą wdzięczności… Mnóstwo dobrych słów, pozytywnych odzewów. Hala wypełniona była dobrem, po same brzegi. Tylko brać garściami. Pewnie wiele osób, które były na meczu przeczyta mój wpis, dlatego chciałam powiedzieć DZIĘKUJĘ wszystkim tym, którzy sprawili, że zrobiliśmy krok do przodu, krok, który przybliża nas do wymarzonego, szczęśliwego końca, którym jest zdrowie Oliwii. Dziękuję wolontariuszom, władzom klubu za możliwość zbiórki, panu Darkowi, pani Gosi i Wam kibice, za wsparcie finansowe. Każdemu z osobna i wszystkim na raz.
Pamiętajcie, że dobro powraca… i to ze zdwojoną siłą.
Wygramy, bo nie jesteśmy sami! 

Paulina - ciocia Oliwki 


 


 


  







Autor: Asia o 00:55 37 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

niedziela, 16 grudnia 2012

W życiu piękne są tylko chwile...

"(...) Nigdy nie zadawałam sobie
pytania: "dlaczego ja?". Równie
dobrze mogłoby brzmieć: "dlaczego
nie ja?". Gdyby Bóg mi powiedział:
"Uwolnię cię od choroby, tylko wskaż
mi osobę, która za ciebie będzie
chorować", kogo bym wskazała, czyje
dziecko pozbawiłabym matki, którym
rodzicom kazałabym patrzeć na
nieuniknioną agonię ich dziecka? Nie
ma takiego wyboru! Dlatego nie może
być takich pytań! Nigdy w życiu!".    

Na szczęście w życiu, tak nie jest. Nie musimy wskazywać na inną osobę, matkę, ojca. My - dorośli, tłumaczymy sobie, że Bóg ma jakiś plan, jakieś zamiary wobec nas..jestem przekonana, że dzięki takiemu podejściu, niektórym rodzicom jest łatwiej, przejść przez chorobę dziecka. Na onkologii, tylko raz, spotkałam się z bardzo pokorną postawą wobec cierpienia. Starsza pani, która trwała przy swoim wnuczku, mówiła - "wszystko w rękach Boga."  Inni opiekunowie, mówili często: "Boga nie ma, skoro każe cierpieć dzieciom" , "Bóg nie ma litości" i w końcu "Bóg jest mściwym skurwysynem, który za dobre wynagradza, a za złe karze." Mocne? Nawet mnie - człowieka słabej wiary, poruszyły takie słowa. Wiem, że    niektórzy rodzice, w momentach choroby dziecka, uciekają się do Niego. Ze mną jest jak na huśtawce...chyba nie trzymam z Bogiem, sama nie wiem...rozmawiam z Nim, co wieczór, ale nie umiem powiedzieć "Tak, Ojcze". Nie umiem, bo ja się nie zgadzam, żeby moje dziecko cierpiało...nie zgadzam się na swój strach, bezsilność i płacz...Nigdy nie pogodzę się z chorobą mojego dziecka...NIGDY! To najgorsza rzecz, jaka spotkała nas w życiu. I często sobie myślę, że Bóg sobie z nas drwi...Tak, tak właśnie myślę. Najpierw musiałam długo się leczyć, żeby zostać mamą, potem w ciąży nie było najlepiej, lekarze kazali pogodzić się z myślą, że stracimy dziecko, a teraz jej choroba. Czuję się tak, jakby mojej córeczki miało nie być, jakbym zrobiła coś wbrew Jego planom...i tak teraz walczymy... Pamiętam, że kiedy tylko usłyszałam, jak bardzo Liwcia jest chora, pomyślałam sobie, że to kara od Boga...postanowiłam naprawić wszystkie swoje błędy, pogodzić się z tymi, z którymi już dawno nie rozmawiałam...a teraz Mu mówię: "Boże, miej litość dla mnie, przepraszam za wszystkie złe rzeczy, które zrobiłam...odpuść..." A potem przychodzą wieści, że nie jest najlepiej i już rozumiem, że Bóg nie odpuszcza i drę się do Niego" Nigdy Ci jej nie oddam! O co Ci chodzi? Jesteś podły i mściwy!"...więc jednak tak myślę... 

...i tęsknię za czasem, kiedy byłam szczęśliwa, chociaż wtedy, wydawało mi się, że tak nie jest, że szczęście jest gdzie indziej, gdzieś obok mnie...ale jak śpiewał Rysiek: "W życiu piękne są tylko chwile(...)"  To moje chwile szczęścia:  

 

 

  



 







Autor: Asia o 01:44 54 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

sobota, 15 grudnia 2012

Autor: Asia o 03:21 3 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

Kolejna chemia

Dzisiaj Oliwia rozpoczęła kolejną chemię. Dzwoniłam do mojej mamy, która jest teraz z niunią w szpitalu i mówiła, że Malutka nie chce nic jeść. Jest jej niedobrze, po śniadanku zwymiotowała. Chemia już na nią działa. Oli dużo płacze, nie chce czytać książeczek, ani wyklejać naklejek. Mama mówi, że Olinka leży i nie ma na nic ochoty. Jest mi tak przykro, że nie mogę być przy niej. Serce mi pęka, że moja kochana córeczka tak cierpi. Chciałabym, żeby była teraz z nami w domu, żeby jak inne dzieci, mogła bawić się w swoim pokoju...Jestem coraz mniej odporna na to wszystko. Jeszcze na początku tłumaczyłam sobie, że to dla jej dobra, dla jej zdrowia...a dzisiaj czuję ogromną złość, dzisiaj się buntuję...dlaczego ona zachorowała? Dlaczego nasza wyśniona, upragniona córeczka ma raka...moja dziecko ma raka...jak to strasznie brzmi...Dzisiaj znowu rozsypuję się na tysiące kawałeczków i nie mogę się pozbierać...piszę czarne scenariusze...wystraszyłam się tej ciszy w domu...brakuje mi śmiechu Oliwki, tupotu jej małych nóżek, tego figlarnego spojrzenia, kiedy ma ochotę coś zbroić...chciałabym, żeby już była zdrowa, żeby wszystko, co złe, było za nami...Śnieg za oknem, święta niedługo, a dla mnie nic by mogło nie istnieć...jest mi wszystko jedno, jaki jest dzień, czy jest zimno, czy ciepło, co zjem na śniadanie, obiad czy kolację...mogłabym równie dobrze, nie jeść nic i też by było ok...liczy się tylko Oliwia...to dla niej się budzę, dla niej się uśmiecham, dzięki niej znajduję siłę, by wstać z łózka, by się ubrać, ogarnąć...choć wszystko mi jedno, jak wyglądam, w co się ubiorę...straciłam połowę włosów ze stresu, musiałam je obciąć na krótko, z długości "do łokcia", zrobiła się długość "do brody"...kiedyś bym histeryzowała, moje długie czarne włosy, moja chluba, a dzisiaj nie ma to znaczenia...przecież moje dziecko ma raka, co to za różnica, czy będę walczyć o nią w długich czy krótkich włosach, ładnie czy brzydko ubrana, bez makijażu czy umalowana, blada, z podkrążonymi oczyma, czy piękna i wypoczęta...dzisiaj...dzisiaj nie ma to żadnego znaczenia...przecież jestem na polu walki...muszę walczyć, bo walczy moja żołnierka...

To dla mojej córeczki i wszystkich innych dzielnych wojowników...dla małych bohaterów...



The Littlest Soldiers

The medals on our chest
Are porrtacaths for meds
Helmets won’t stay on
Cause no hair is on our hads

Our weapons for destruction
We Take every Day
We fight the battle within us
While we struggle to play. 

We fight with honor and courage
No Marine could do us well 
WE ARE ONLY LITTLE CHILDREN
LIVIN IN THIS HELL

So bring on the medals
The Purple Hearts of Wars
The Gold Cross, The Silver Star
To place upon our scars. 

For We are THE CHILDREN of CANCER
NO ONE HAS FOUGHT SO HARD!
But every Day we struggle on
OUR LIFE IS OUR REWARD!  

by Cheryl Jagannathan
mom to a leukemia survivor






Autor: Asia o 02:30 19 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

piątek, 14 grudnia 2012

Są nieoficjalne wyniki!!

Kochani, właśnie przed chwilą odebrałam telefon z informacjami w sprawie badania!!
Wyniki są nieoficjalne, radiolodzy nie porobili wymiarów, jednakże guz z klatki piersiowej ZACZĄŁ SIĘ ZMNIEJSZAĆ! Niestety, w  rdzeniu pozostał taki sam. :(  Mimo to, profesor, mówi, że to dobrze rokuje, ponieważ zależało im na pomniejszeniu guza, którego nie można w chwili obecnej zoperować. Mamy jeszcze cztery chemie w tym protokole. Lekarze przewidują, że powinien jeszcze się pomniejszyć, aczkolwiek, nie uda się zapewne osiągnąć rozmiarów operacyjnych. Dla nas jednak, najważniejsze jest to, że ten gnojek śmierdzący, w końcu zareagował na leczenie. Opornie to idzie, ale kwalifikujemy to jako nasz mały, pierwszy SUKCES. Gdy będą oficjalne wyniki, napiszemy.

Wrzucam kilka fotek, które zrobiłam Olince w ostatnim czasie:

   






 



Trzymajcie się ciepło!!!! :*


Autor: Asia o 05:08 50 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

czwartek, 13 grudnia 2012

Czekając na wyniki...

Kochani, wiem, że niecierpliwie czekacie na wyniki. Musimy, niestety, czekać do jutra. Wyobraźcie sobie, że zaraz po wykonaniu badania, rezonans się zepsuł i okazało się, że żadne dziecko nie będzie mieć RM, aż do końca tego roku! Miałyśmy farta...nasze Anioły czuwają...

Nasza Waleczna córeczka bardzo dobrze zniosła narkozę i podanie kontrastu. Tym razem, nie musiała leżeć pod tlenem, ani też nie musiała mieć podanych sterydów. Jednakże, nie odpuściła sobie wybudzania się w trakcie badania i wstawania. Już ją znają, wiedzą, że Waleczna jest i że robi takie "niespodzianki", więc jak tylko weszłam do sali, pielęgniarka,  ze śmiechem mówiła "Mała znowu szalała" ;))) No, taka jest ta nasza Oliwcia, taki Cudaczek:))) Po wszystkim pojechałyśmy na oddział, gdzie Oliwka, od razu, zażyczyła sobie: "bułe, chlieb suchy i piciu" ;))))  Potem, zaczęła swoje naklejkowe szaleństwo:








Oliwcia została na oddziale z moją mamą, a swoją ukochaną babcią - Jolą. Ja musiałam wrócić do domu, ponieważ totalnie mnie rozłożyło. Jutro wizyta u laryngologa i myślę, że bez antybiotyków się nie obejdzie. Strasznie, tęsknię za Olisią. Pierwszy raz się rozdzieliłyśmy, pierwszy raz w życiu...Jest mi ciężko. Wiem, że to może wydać się śmieszne, ale jestem dość zagubiona i nie mogę odnaleźć się w tej sytuacji. Bez przerwy dzwonię do mamy i pytam, czy wszystko dobrze, czy niunia zjadła, czy chętnie pije, czy śpi, jaki ma humor, co teraz robi i tak ciągle;)  

Jutro, jak tylko będziemy coś wiedzieć, to damy znać. Pozdrawiamy!!!!!





  


Autor: Asia o 10:10 20 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

środa, 12 grudnia 2012

Cegiełka na sweet deal'u

Kochani nasza akcja trwa i coraz bardziej się rozwija. Dzięki uprzejmości i wrażliwości na cierpienie dzieci, spółki, media regionalne oddział w Koszalinie, mamy możliwość sprzedaży cegiełek na portalu sweet deal.

Pomóż nam pokonać raka! Kup cegiełkę.
Autor: Asia o 13:38 11 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

"13"

Witajcie:)

Oliwka właśnie ucina sobie drzemkę. Dostała płytki, ponieważ wyniki znowu mocno w dół, a jutro przecież rezonans. Mam nadzieję, że tym razem uda się wykonać badanie. Jutro 13 dzień miesiąca, jutro jest jak wyrok, znowu ta "trzynastka"..."trzynastka" była dla mnie zawsze szczęśliwą liczbą...to się zmieniło, gdy 13 trafiliśmy do szpitala...był wrześniowy czwartek, piękna pogoda, ciepło i słonecznie, zapewne poszłybyśmy z Oliwką na spacer, do parku...Olinka rzucałaby chlebek kaczkom, potem poszłybyśmy na huśtawki i zjeżdżalnie. Mała szalałby z innymi dziećmi,  biegałaby wesoło po trawie, wiatr rozwiewałby jej blond włoski, radośnie wyciągałaby rączki do słońca,  w jej oczach odbijałoby się niebo...dzisiaj moja mała córeczka leży w plątaninie kabli, blond włosków wiatr nie rozwieje...bo już ich nie ma, rączki, obolałe od wkłuć, od popękanych żył, nie mają siły się podnieść...ale ciągle widzę niebo w jej oczach... Oliwko, tak bardzo Cię kocham, mój mały cudzie i tak bardzo jestem z Ciebie dumna...że walczysz, że dajesz nam siłę...Mam nadzieję, kochana córeczko, że kiedyś to wszystko przeczytasz...

Kochani, pamiętajcie o nas, w swoich modlitwach...

Autor: Asia o 03:31 18 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

poniedziałek, 10 grudnia 2012

O Oliwce

To był bardzo długi i wyczerpujący dzień. Zostałyśmy przeniesione do innej sali. Musiałam zapakować cały  majdan na łózko i jakoś nas przetransportować. Oliwce bardzo się to nie spodobało. Protestowała na cały korytarz, tak, żeby nie było żadnych wątpliwości, że ktoś przypadkiem nie usłyszał;) Stwierdziła, że nowy pokój jest "brzyda", po czym wzięla swoja bluzę, powiedziała, że "ubiera i idzie bawić do dzieci." Oczwiście z nikim się nie bawiła, bo ona wszystkie dzieciaki leje czym popadnie i gdzie popadnie, wyrywa zabawki i drze się na całe gardło " a poszła";))) (nie wiem, kto ją tego nauczył) Jej zabawa wyglądała tak, że przez godzinę przemierzała korytarz, w jedną, a następnie w drugą stronę. Po drodze wchodziła na wagę i stwierdzała, że "Oleś waży duzio." Pytam: "Olisia, a dlaczego ważysz dużo?" "Ma bembucha" (bo ma gruby brzuch) ;))) "To chyba za dużo jesz?" - "Nio" - odpowiedziała rezolutnie moja córeczka;)) Potem pobiegła do magazynu z czystą pościelą, wzięła poszewkę na poduszkę, podeszła do pielęgniarki i mówi: "pać, poszewa, świezia" ;))) Myślałam, że obie, ja i pielęgniarka, padniemy ze śmiechu...Istny cudak, z tego mojego dziecka;)))

A teraz juz śpi słodko, co jakis czas, pomrukuje sobie przez sen...tak bardzo ją kocham, moją mała bohaterkę...
Znalazłam kilka zdjęć, które chciałam Wam pokazać...moje ulubione...

Tu Oliwka ma ponad tydzień. Jest maleńka, waży 2500g. Jej pierwsze zdjęcie zrobione w domu.

 
Olisia ma już 3 tygodnie i waży prawie 3 kilo! Wygląda jak mały elf - uwielbiamy na nią patrzeć, zwłaszcza w nocy! Śpi tak słodko!

Oliwka - 2 miesiące. Jej pierwsza Wielkanoc;)


Ja i mój wyczekiwany cud :) Zawsze razem:)


Oliwia ma już 4 miesiące:)

  
U taty najbezpieczniej:)
Autor: Asia o 13:25 33 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

niedziela, 9 grudnia 2012

20 tysięcy odsłon - dziękujemy!!!

Kochani, 23 listopada ruszył nasz blog...tylko do wczoraj miał 20 tysięcy odsłon!!!
 Dziękujemy, że tu zaglądacie, że interesujecie się tym, co słychać u naszej kochanej córeczki!!!!

Niunia właśnie śpi. Dostała już drugą kroplówkę nawadniającą, bo z piciem u nas krucho;/ Oliwka do tej pory, ma silne odruchy wymiotne, ale na szczęście tylko na nich się kończy. Co dziwne, jednak, apetyt jej dopisuje...ma to chyba po mamusi;)) Pamiętam, że nawet choroba typu zapalenie płuc, grypa, ba, nawet jelitówka(!), nie odbierały mi chęci przechrupania tego, czy tamtego;))
Nie wiemy, kiedy nas wypuszczą do domu. Malutka ciągle na antybiotyku,  wczoraj doszły jej jeszcze inhalacje, ze względu na katar, kaszel i chrypę;/  Walczymy z aftami...Oliwka wciąż na lekach przeciwbólowych:(

Po wczorajszym poście zostałam zasypana komentarzami, mailami, sms'ami i telefonami.  Dziękuję, dziękuję, dziękuję, chociaż uważam, że "dziękuję" w tym przypadku, to tak mało, że ono nie wyrazi w żaden sposób mojej wdzięczności. Nawet teraz, nie wiem, co powinnam napisać, co powinnam powiedzieć...jak ubrać w słowa moją wdzięczność...

Często piszecie mi, że chcielibyście zadzwonić do mnie, ale nie chcecie przeszkadzać...nie przeszkadzacie - nigdy! Dostaję wiadomości, że właściwie to nie wiecie, co macie mi powiedzieć w zaistniałej sytuacji...nie musicie mówić nic...możemy razem pomilczeć...dla mnie najważniejsze jest to, że jesteście...ze mną...z nami...DZIĘKUJEMY!!!



Autor: Asia o 03:34 21 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

sobota, 8 grudnia 2012

dzisiaj ryczę...

Oliwka śpi, a ja czekam na Adriana. Przyjedzie później, ponieważ akumulator padł i samochód nie chciał odpalić;/ Mam dzisiaj fatalny humor. Znowu trafiłam na strony dzieciaczków, które przegrały z neuroblastomą. Ta choroba jest paskudna! Niektóre maluchy nie dotrwały do końca leczenia, bo okazywało się, że zaraz przed radioterapią, po przeszczepie szpiku, następował bardzo agresywny nawrót choroby i dziecko w ciągu miesiąca umierało...Boże, jak ja się zryczałam...Nie wiem, chyba uwielbiam się tak samobiczować, po co ja to robię...jak sobie pomyslę, że mojej Oliwce mogłoby się coś stać...przecież po śmierci ukochanego dziecka nie ma już życia...nikt mi nie powie, że jeszcze można być szczęśliwym...gdyby miało się nawet dziesięcioro później, to zawsze, gdzieś tam, człowiek będzie myślał, że miał jeszcze jedno, że ono gdzieś tam jest...to się nie da tak żyć, z tymi myślami. Pamiętam, że dotarłam na blog mamy, której córeczka przegrała z NB. Pięc lat po jej odejściu, ta kobieta biegła na cmentarz, żeby np. szybko uprzątnąć śnieg z nagrobka, żeby jej córeczce nie było zimno. Gdy zbliżał się rok szkolny, wchodziła do sklepów i myslała o tym, jaki piórnik kupiłaby swojej córeczce, gdyby ta teraz żyła, wybierała prezenty na święta. Pomyslicie - powinna się leczyć. Zgadzam się, ale czy z tym...czy z odejściem dziecka można się uporać, pogodzić się? NIGDY! Dlatego uważam, że życie się kończy, że staje się udręką. Ja wiem jedno i jestem tego cholernie pewna...jeśli moje dziecko zostanie pokonane przez chorobę, to odejdę razem z nią...nie chcę się męczyć, biegać po psychoterapeutach i próbować postawić się na nogi, nie chcę żyć, chodzić po ulicach i patrzeć na małe dziewczynki i myśleć -"tak teraz mogłaby wyglądać moja córeczka". Nie chcę być matką, która nie ma dziecka...
Autor: Asia o 02:06 26 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

czwartek, 6 grudnia 2012

Koncert charytatywny Klub "MÓZG" Bydgoszcz

Kochani dzięki uprzejmości właściciela klubu MÓZG w Bydgoszczy, staraniom naszych przyjaciół oraz spontanicznym reakcjom kilku artystów muzyków, do skutku doszła realizacja Raggowego koncertu charytatywnego na rzecz Oliwki!

W imieniu organizatorów i muzyków ZAPRASZAMY!!!







































Wielkie dzięki PISZCZU!
Autor: Asia o 11:24 4 komentarze:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

środa, 5 grudnia 2012

tylko prawdziwa miłość przetrwa wszystkie złe i dobre chwile...

Kto mnie zna, ten wie, że z natury  dość dużo mówię...w szpitalu, nie mam do kogo się wygadać, więc stąd tak dużo postów...jeśli Was zamęczam - wybaczcie;) Pisanie stało się dla mnie formą terapii, jest swoistym katharsis...Kiedyś był to sport, teraz ciężko o regularne treningi...W sumie chętnie bym pobiegała po szpitalnym korytarzu, zrobiła kilka pompek, brzuszków i takie tam inne, ale personel mógłby uznać mnie za wariatkę;))) Tęsknię za swoją pracą, za dawnym życiem, za tym szczęściem dnia codziennego, spokojem i nawet za tą cała monotonią oraz zwykłością...Tak, z dzisiejszej perspektywy, zwyczajne życie jest luksusem...
Kiedy poznałam swojego męża, kiedy przyjaźniliśmy się przez kilkanaście(!) lat, nigdy bym nie pomyślała, że życie napisze dla nas taki scenariusz. To znaczy, nigdy bym nie uwierzyła, jakby mi ktoś powiedział, że się w sobie zakochamy;) Przecież nawet nie był w moim typie! ;) Ha, ale wszystko gdzieś tam jest zapisane... Potem były studia w Toruniu i ta magia tego miasta, tak chyba na nas podziałała, że postanowiliśmy być razem...9 sierpnia 2008 roku wzięliśmy ślub...chciałabym napisać: "i żyli długo i szczęśliwie", ale jak wiecie, życie nam nie szczędzi dramatycznych chwil...Zaczęło się od mojej zagrożonej ciąży. Walczyliśmy o każdy dzień dla naszego maleństwa. Długie dni i godziny przeleżałam gapiąc się w sufit...Rycząc zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, że nawet własnego dziecka nie potrafię donosić do bezpiecznego dla niego czasu...Myślałam, że to najtrudniejszy moment w naszym życiu...myliłam się...Kiedy Oliwia miała 4 miesiące, 3 lipca 2011 roku, jej dziadek, a mój ukochany tata, uległ bardzo poważnemu wypadkowi motocyklowemu. Był w bardzo ciężkim stanie, długo o niego walczyliśmy, dużo przeszliśmy, do dzisiaj jest niepełnosprawny...a potem był wrzesień 2012 roku i zrozumiałam, że pomyliłam się drugi raz...!8 września zapadła diagnoza, która brzmiała jak wyrok...runął nasz świat...jedyne, co zapamiętałam z tego dnia, to słowa mojego męża: "ja się nie zgadzam!" Wtedy też, pierwszy raz, widziałam jak płacze...a ja...ja byłam jak robot, zupełnie bez uczuć, jakaś ogłupiała...nie płakałam...myślałam, że my tu tylko na chwilę, że Oliwka dostanie lekką chemię, guz się zmniejszy, wytną i do domu...Po dwóch tygodniach przyjechała moja mama...i dopiero wtedy we mnie coś pękło...uciekłam do szpitalnego hotelu...dopadła mnie taka histeria, taki płacz...wyłam z bezsilności krzycząc "Boże, dlaczego nam to robisz"...nie mogłam się uspokoić...chciałam umrzeć...naprawdę chciałam umrzeć...ale potem pomyślałam sobie o moim największym cudzie, o moim upragnionym szczęściu, mojej największej miłości...przecież ten mały człowieczek, ta malutka dziewczynka potrzebuje mnie najbardziej na świecie, jestem najważniejszą osobą w jej życiu, razem zasypiamy i razem się budzimy...w ciągu dnia otula moją szyję swoimi małymi rączkami, mokre usteczka składają buziaka na moim policzku i po chwili słyszę: "mami, kocham" Więc jakbym mogła umrzeć...jak mogłabym bez niej być...Jezu, nawet teraz, gdy o tym pomyślę, to ryczę, łzy ciekną mi po policzkach...Córeczko, będziemy z tatusiem walczyć o Ciebie!!! Zrobimy wszystko, żebyś była zdrowa! Taki jest nasz obowiązek, bo jesteś całym naszym życiem, a my nie możemy go stracić...
I tak zaczęła się nasza walka. Pisząc "nasza" mam na myśli moja i mojego męża i całej naszej rodziny, która bardzo się zjednoczyła, która otoczyła nas opieką, wsparciem, miłością...a za nią przyszli nasi przyjaciele, ci z lat szkoły podstawowej, liceum, z czasów studenckich, a potem włączyli się przyjaciele naszych przyjaciół, nasi koledzy i koleżanki, ich znajomi, nasi znajomi i wszyscy nieznajomi, o których nie mieliśmy pojęcia, a których poznajemy właśnie teraz...Wszyscy jesteście naszymi Aniołami, naszymi sprzymierzeńcami w tej trudnej walce, naszą siłą napędową...
Chciałabym na koniec napisać o jeszcze jednej rzeczy...Pamiętam, jak w dniu naszego ślubu, mój teść, powiedział: "Pamiętajcie, że tylko prawdziwa miłość przetrwa wszystkie złe i dobre chwile..." Ilekroć działo się źle w naszym życiu, przywoływałam właśnie te słowa...Dzisiaj jest bardzo źle, ale wiem, że przetrwamy...we troje...




Autor: Asia o 13:42 20 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

Leczenie o czasie:)

Kochani, czytam wszystkie Wasze komentarze i maile. Nie daję rady odpisywać...To niesamowicie wzruszające, że tyle osób jest z nami. Otrzymujemy przeogromne wsparcie... Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo jesteśmy Wam wdzięczni...Każdego dnia otrzymuję smsy i wiadomości ze słowami wsparcia. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ nieustannie jestem przy Oliwii. Tu, w szpitalu, nie mam się komu wygadać, gdy jest mi źle. Muszę mieć siłę, chociaż coraz częściej czuję się słaba i zmęczona. Muszę mieć cierpliwość, a często jej mi brakuje. Muszę sama poradzić sobie z negatywnymi emocjami, by nie przekładać ich na Oliwkę. I kiedy dostaję sms'a w stylu:"myślami jestem z Tobą. Jeśli jest Ci źle, to dzwoń, jestem." - robi mi się trochę lepiej...Nigdy nie dzwonię. Nie dlatego, że nie mam ochoty z Tobą rozmawiać...Po prostu nie lubię się zastanawiać nad tym, jak się czuję, czy mam gorszy dzień, czy lepszy...ale cieszę się, że do mnie piszesz. Świadomość tego, że ktoś o mnie myśli, sprawia, że się uśmiecham...:)  :*

Dzisiaj Oliwia zaczęła leczenie. Znowu dostaje winkrystyne - okropnie toksyczny cytostatyk, po ostatnim leczeniu tym świństwem, bardzo bolały ją nóżki i nie mogła chodzić;/  Podłączona jest również pod pompę podającą cisplatynę. Ta z kolei, wywołała reakcję alergiczną w poprzednim leczeniu i Oliwia musiała dostać sterydy. Póki co, śpi smacznie, odpoczywa, temperatura od rana 37 stopni i nie chce być mniej, ale i tak bardzo mnie to cieszy! :) Byle nie więcej, bo wtedy odchodzę od zmysłów...Dzisiaj w nocy, mało nie dostałam zawału...termometr pokazał 39,2!!! Zmierzyłam ponownie i okazało się, że jednak jest 37,7...matko, co ja przeżyłam przez chwilę...

Ten dzień był inny, niż zwykle...Do naszej sali zawitał...pan psycholog...Myślałam, że chce porozmawiać o Oliwce, o tym, jak sobie radzi, jak znosi leczenie...ale zeszło na temat mamy małej pacjentki;) Jest mi lepiej...poczułam się tak, jakby przeogromny ciężar ustąpił z moich ramion. Zrozumiałam, że nie muszę być mamą - bohaterką...jestem po prostu - mamą...:)

Autor: Asia o 06:14 14 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

wtorek, 4 grudnia 2012

W sprawie badania

Badanie rezonansem magnetycznym zostało przełożone. Oliwka cały czas gorączkuje i nie została wydana zgoda na znieczulenie. Jutro zaczynamy leczenie i czekamy, aż temperatura ustąpi. Dzisiaj  jeszcze przetoczenie krwi, bo wyniki cały czas lecą:(

Ściskamy mocno! Będziemy informować!
Autor: Asia o 00:50 10 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Bezsenne noce...

To był ciężki dzień...Oliwia znowu miała gorączkę- ponad 38 stopni. Dostała antybiotyk,  leki na obniżenie temperatury i dopiero później płytki. Po podaniu "sioku pomarańczowego" wstąpiło w nią nowe życie! Poprosiła mnie o swój domek-konewkę (tak zwana  "konewa")- prezent od cioci Asi Beszczyńskiej (dzięki raz jeszcze!) i przez dwie godziny "podlewała" kwiatki, układała pszczółkę Maję do snu, napełniała konewkę wodą i takie tam inne;))) Teraz smacznie chrapie - dosłownie;) Poleżałam z nią pół godzinki. Myślałam, że usnę, ale jakoś w szpitalu sen nie przychodzi. Co się położę, senność moja się kończy, po chwili słyszę kołatanie serca, bije tak głośno, że rozsadza mi głowę...więc tak leżę i gapię się w sufit...najgorzej jak przysnę na godzinkę, bądź dwie - śnią mi się wtedy tak potworne rzeczy, że wolę już nie spać i słuchać bicia własnego serca i tych wszystkich myśli, które wtedy przychodzą do głowy. A dzisiaj czeka mnie bezsenna noc - to było do przewidzenia. Adrenalina jaką odczuwam, kiedy pomyslę o jutrze, sprawia, że mogłabym cały oddział wyszorować dziecięcą szczoteczką do zębów! Chociaż...podzielę się z Wami czymś... W nocy z piątku na sobotę nie mogłam zasnąć...słuchałam jak zwykle bicia własnego serca, gdzieś w oddali zegar odmierzał czas. Pomyślałam sobie o mojej babci Teresie, która jest już tam, po tej drugiej stronie. Zawsze czułam, że babcia darzy mnie ogromną miłością, między nami była jakaś "magiczna" więź. Nawet, kiedy odeszła, nagle i niespodziewanie, a ja jeszcze o tym nie wiedziała, przyszła się ze mną pożegnać. Tylko raz w życiu doświadczyłam, czegoś tak niezwykłego i w sumie niewytłumaczalnego...ale nie o tym. W myslach przywołałam moją Tesię i poprosiłam ją, żeby w śnie dała mi jakiś znak, odnośnie wyników badania i tego jak to bedzie. Miałam tak piękny sen, że mogłabym się już nie budzić! Otóż śniłam, że biegnę po plaży, nagusieńka, jak mnie Pan Bóg stworzył. Jest zupełna pustka i cisza. Ciepły piasek grzeje moje stopy, wiatr delikatnie muska moje ciało, morze - skąpane w różowym słońcu, wygląda jak wata cukrowa. Czuję błogostan, jestem szczęśliwa, niewiarygodnie wolna...Obudziłam się w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Wiem, jestem wariatką...ale komu mam ufać, jak nie sobie...swojej intuicji - ta jeszcze nigdy mnie nie zawiodła...chociaż, moja wiara i nadzieja jest wbrew wszystkiemu, ale takie właśnie już matki są;) Obiecałam sobie, że cokolwiek jutro usłyszę, nie będę płakać...Dobranoc wszystkim!
Autor: Asia o 12:59 6 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

W oczekiwaniu na jutro...

Noc minęła dość niespokojnie. Oliwia miała stan podgorączkowy - 37,7 - 37,5. Nie mogła spać, marudziła. Musiałam przy niej siedzieć i trzymać ją za rączkę - tak sobie zażyczyła. Rano nie było lepiej. Na śniadanie - wymioty;/ Podniósł się alarm, zrobiło się małe zamieszanie. Dostała od razu igłę do portu i kroplówkę. Czekamy na płytki, bo wyniki wciąż nie są dobre. Na szczęście, już nie wymiotuje, myslę, że wypiła zbyt dużo soku na pusty żołądek. Za to śpi od rana, robi sobie tylko przerwy na jedzenie. Nie chce się bawić, czytać, rysować, wyklejać, ani oglądać bajek. Jest przestraszona i zmęczona szpitalem. Na szczęście, temperatura ustąpiła. Nie wiem, jak to będzie jutro. Oliwka tak źle znosi narkozę, jeszcze do tego jest uczulona na kontrast. Oszaleję...
Oczekiwanie na jutro jest najgorsze, chociaż, ktoś, kiedyś powiedział, że "oczekiwanie jest motorem życia ludzkiego." Nie wiem, czy tak jest...Wiem jedno, mnie doprowadza do obłędu...Nie ogarniam już emocji, które mi towarzyszą. Przechodzę wszystkie fazy buntu, gniewu, zadawania pytań, wadzenia się z Bogiem, szału, niechęci do ludzi...Tak, czasami, kiedy nie odbieram telefonu, to dlatego, że nie mam siły, by mówić, by opowiadać, co u nas...bo u nas bez zmian, a wiem, że chcielibyście usłyszeć, że jest lepiej, że jest dobrze. Czasem walczę, by w trakcie tych rozmów nie płakać, czasem walczę, by nie zacząć krzyczeć, żebyście dali mi już spokój i przestali mi mówić, że będzie dobrze, że muszę być silna, że muszę walczyć...a ja mam ochotę powiedzieć, jak bohater "Dnia świra": "a co to ku..wa -muszę, ja nic nie muszę!" A z drugiej strony dzięki Wam się trzymam!!! Podnosicie mnie, gdy upadam! Kiedy mówicie mi o swoich działaniach na rzecz mojej córeczki, wtedy we mnie również wstępuje duch walki, przychodzi myśl, że ja nie mogę tak siedzieć, że muszę coś zrobić i wtedy działam! Dziękuję!!!! Ale też przepraszam, jeśli mam gorszy dzień, jeśli jestem nieznośna, przepraszam, kiedy płaczę i krzyczę...kiedy mój ton nie jest odpowiedni...Przepraszam...i dziękuję - za cierpliwość, wyrozumiałość i MIŁOŚĆ :) :***
Pamiętam, że najbardziej wzruszały mnie telefony, kiedy dzwonił ktoś, z kim już dawno nie rozmawiałam, ktoś, kogo ja nie darzyłam sympatią lub na odwrót, ktoś, z kim się przemówiłam, pokłóciłam. Pamiętam słowa " wiem, że nie mamy kontaktu/ wiem, co o mnie myślisz/ wiem, że wcześniej się nie lubiłyśmy/pokłóciłyśmy, ale to teraz wszystko nie jest istotne! Jestem, chcę pomóc, możesz na mnie liczyć!" Jeny, jak ja wyłam po takich telefonach! Stokrotne dzięki za ODWAGĘ! Nie wiem, jak ja bym się zachowała, co bym zrobiła, czy stać by mnie było na taki gest...To jest coś niesamowitego...coś pięknego...DZIĘKUJĘ! :*
Autor: Asia o 04:37 7 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest

niedziela, 2 grudnia 2012

Leukopenia i izolatka:(

Jesteśmy już na oddziale, dobę przed czasem. Oliwce spadły wyniki. Leukocyty osiągnęły drastyczną wartość - 0,01!!! Więc mam leukopenie i totalny brak odporności. Zostałyśmy uziemione w izolatce. Oliwcia bardzo cierpi z tego powodu, ponieważ nie może iść na świetlicę do koleżanek i kolegów. Wszystkim jedynie macha przez szybę. Dobrze, że tym razem wzięliśmy ze sobą pół pokoju zabawek;))) Jutro ponowne badania krwi, ewentualnie sok dla dronki;) Wtorek - to dzień, który rozstrzygnie wszystko...Proszę, nie dzwońcie wtedy do mnie! Na pewno będę rozhisteryzowana i nie odbiorę żadnego telefonu, nie odpiszę na żadną wiadomość...Jednakże, jakikolwiek będzie wynik, z czymkolwiek przyjdzie się nam zmierzyć - na pewno dowiecie się o wszystkim, tu na blogu...Kochani, jedyne czego potrzebuję teraz, to siły, więc w swoich modlitwach pamiętajcie o mnie i o moich najbliższych...Ściskam Was mocno i życzę spokojnej nocy! :*


Autor: Asia o 11:50 15 komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

1% Podatku

1% Podatku

Translate

Archiwum bloga

  • ►  2015 (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2014 (13)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2013 (77)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (7)
    • ►  lutego (11)
    • ►  stycznia (33)
  • ▼  2012 (35)
    • ▼  grudnia (28)
      • Refleksje...
      • Niepewność...
      • W sprawie krwi
      • Znowu w Szczecinie/ Jest termin operacji
      • Święta
      • Janioła skoczyła, a my jedziemy na oddział
      • Chwyć mnie za rączkę i mocno trzymaj...
      • Zebrane środki
      • Diagnoza, która zmieniła wszystko...
      • W domu...
      • Mecz dla Oliwki
      • W życiu piękne są tylko chwile...
      • Bez tytułu
      • Kolejna chemia
      • Są nieoficjalne wyniki!!
      • Czekając na wyniki...
      • Cegiełka na sweet deal'u
      • "13"
      • O Oliwce
      • 20 tysięcy odsłon - dziękujemy!!!
      • dzisiaj ryczę...
      • Koncert charytatywny Klub "MÓZG" Bydgoszcz
      • tylko prawdziwa miłość przetrwa wszystkie złe i do...
      • Leczenie o czasie:)
      • W sprawie badania
      • Bezsenne noce...
      • W oczekiwaniu na jutro...
      • Leukopenia i izolatka:(
    • ►  listopada (7)

Kilka słów na wstępie

Moje zdjęcie
Asia
Jestem mamą Walecznej Dziewczynki, małej żołnierki, która stoczyła walkę ze złośliwym i rzadkim nowotworem - neuroblastoma. W tej chwili choroba jest w stanie remisji i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca świata i o jeden dzień dłużej...
Wyświetl mój pełny profil

Linki

Plakat "Pomóż Oliwce" wersja JPG POBIERZ

Plakat "Pomóż Oliwce" wersja PDF POBIERZ

Plakat "Pomóż Oliwce" wersja
PDF Angielska DOWNLOAD

Plakat "Pomóż Oliwce" wersja
PDF Niemiecka DOWNLOAD

Plakat "Nakrętkomania" POBIERZ

Ulotka wersja 1 POBIERZ

Ulotka wersja 2 POBIERZ

Klauzula o prawach autorskich

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden fragment publikacji (zawartość taka jak: tekst, grafika, logotypy, ikony, obrazy, zdjęcia, pliki audio, wideo, pliki z danymi, oraz wszelkie inne dane) prezentowany na niniejszym blogu nie może być powielany lub rozpowszechniany w żadnej formie i w żaden inny sposób bez uprzedniego zezwolenia. Wszelkie dane, znaki graficzne, logotypy i nazwy są chronione prawem autorskim i należą do ich właścicieli.

JESTEŚMY TEŻ TUTAJ

Pinger: http://najlepszekosmetyki.pinger.pl/m/15784254

http://mamasiita1994.pinger.pl/m/15717272/pomoz-oliwce

40tygodni.pl: http://40tygodni.pl/Category/015/2,62700,PILNA-POMOC-DLA-CIEZKO-CHOREJ-MALEJ-OLIWKI.html

Terenwizja: http://www.facebook.com/Terenwizja/posts/135180219967482

Auto-handel: http://koszalininfo.pl/index.php/142-1-podatku/3657-oliwka-walczy-z-rakiem-liczy-sie-nasza-pomoc

MojeMiasto: http://www.mmkoszalin.eu/artykul/koszalin-oliwka-potrzebuje-pomocy

Obstawianie.com: http://obstawianie.com/124106.htm

AZS Politechnika: http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/article?
AID=%2F20121214%2FPILKARECZNA%2F121219730

Soleckie Centrum Kultury: http://sck-solec.com/

www.les-rodzina.blog.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Motyw Prosty. Autor obrazów motywu: Jason Morrow. Obsługiwane przez usługę Blogger.