niedziela, 22 grudnia 2013

dziś nadzieja rodzi się...

Witajcie!


Czas świątecznych przygotowań znowu skłania mnie do refleksji. Nie ma dnia, żebym nie wracała do tego, co działo się rok temu, o tej porze...a działo się tak wiele, że ciężko ogarnąć, że to wszystko miało miejsce w tak krótkim czasie...
Dokładnie rok temu rodziła się dla nas nadzieja. Święta były magią, bo wydarzył się cud...Wówczas łzy nie miały już smaku bólu...były to łzy radości...po cichutku, jeszcze nieśmiało, ale już wtedy zaczęliśmy marzyć, że Oliwia, zupełnie zdrowa, będzie wieszać ozdoby na choince...że nie będzie potrzebny już plaster...że janioła nie będzie skakać z udekorowanego drzewka...prawdą jest, to, co mówią...że nadzieja umiera ostatnia...musisz mieć ją w sercu i nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno Ci jej utracić...
To był dla nas piękny rok...spędziliśmy go bardzo intensywnie pragnąc nadrobić stracony czas...pragnąc "nachapać" się życia...tak na zapas...nie goniliśmy za szczęściem, bo było tuż obok nas...przyszło do nas w promieniach porannego słońca, w szumie fal i cieple nadmorskiego piasku...było w melodii deszczu...uderzało miarowo o parapet...było biedronką, która przycupnęła na ramieniu...było śpiewem ptaków i pohukiwaniem sowy...było wiatrem podczas naszych rowerowych wypraw...skryło się w aromacie korzennych ciastek...tańczyło z płomieniami świec...było ciepłem babcinych rąk i biciem serca mamy...wypływało z melodii gitarowych strun...było w serdecznym uścisku dłoni...latało w żółtym balonie, bo przecież tylko takie są najlepsze...rozlewało się w kolorach farb...wirowało w liściach...było smakiem malin...i cieknącym po palcach sokiem z mandarynek...było w parku...w chlebie rzucanym kaczkom...w atramentowym niebie ...mieniło się wszystkimi kolorami tęczy po intensywnej burzy...było ciepłem letniego wieczoru...i chłodem jesiennych poranków...i ciągle jest...jest tupotem małych stóp, błękitem roześmianych oczu, bajką opowiedzianą przed snem...zapachem świątecznego drzewka...lampkami rozbłyskującymi na choince... 

 




 

 


 

 







Tak wiele dzieci czeka na swoje szczęśliwe chwile...na doświadczanie życia...na odkrywanie świata: Alicja, Dominik, Maja, Franek, Ola, Julia, Cyprian...

Czyńmy dobro...każdego dnia...nieustannie... 


Dziękujemy Wam za wszystko, co dla nas zrobiliście...za każde dobre słowo...za przyjacielski gest, który dodawał sił...za uśmiech rozganiający mrok...za siłę, wiarę, nadzieję i miłość...dzięki Wam nasze pięści były zaciśnięte do końca...trzymaliśmy wytrwale gardę i kroczyliśmy ciągle do przodu goniąc za swoimi marzeniami...
Dziękujemy za wszystkie wpłaty, rękodzieła przekazane na aukcje, tony kolorowych nakrętek, rozegrane mecze, napisane artykuły i wyemitowane audycje radiowe z apelami pomocy, za koncerty charytatywne, świąteczne jarmarki, za żółte balony i kleje, za kartki i listy, które przychodziły każdego dnia, za wszystkie utworzone wydarzenia na fb, za mobilizację rzeszy chętnych nam pomóc ludzi, za przekazanie 1%, za rzeczy małe i duże...za wszystko...

Ta najważniejsza karta w historii walki, walki nas wszystkich, nie została jeszcze zapisana...ciągle czekamy na dzień, w którym nasza córeczka zostanie uznana za wyleczoną z choroby nowotworowej...wierzymy, że ten dzień nastanie...dlatego blog pozostaje otwarty chociaż zamilknę...



Świąteczny to czas, więc przekazuję serdeczne życzenia...zdrowia i szczęścia...wiary, nadziei, miłości...uśmiechu i pogody ducha...mimo wszystko... 

 

"Ci, co mają zimny wzrok, 
  
  Nienawidzą się dziś mniej, 
  
  Ci, co miłość niosą to 
  
  Po raz pierwszy widzą cel. 
  
  A zwyczajni, tak jak my, 
  
  Co w szarościach topią dzień, 
  
  Myślą - jednak warto żyć, 
  
  Dziś nadzieja rodzi się..." 




niedziela, 8 grudnia 2013

Kulinarnie;)

Witajcie!

Dzisiaj krótko.  Zgodnie z obietnicą wrzucam przepisy na pierniki i pierogi drożdżowe:)

PIERNIKI:  

50 dag mąki (3 szklanki)
łyżeczka sody oczyszczonej
20 dag miodu (10 łyżek)
2 łyżki stołowe przypraw korzennych (uważam, że można śmiało dodać więcej)
20 dag cukru pudru (1,5 szklanki)
12 dag masła
jajko

Wrzuciłyśmy wszystkie składniki do robota kuchennego. Ciasto powinno być gładkie i jednolite. Wałkujemy na placki. Wycinamy foremkami odpowiednie wzory. W przepisie podane jest, aby piec 10 minut, ale my piekłyśmy 20 w temperaturze 180 stopni. Po dwóch dniach ciasteczka nabiorą wilgoci i zmiękną. Wtedy można je ozdobić.
Poniżej pierniczki autorstwa Oliwki:

 


PIECZONE PIEROGI Z KASZĄ GRYCZANĄ: 

na ciasto: 
2 szklanki mąki (my pomieszałyśmy: szklanka żytniej, szklanka pszennej) 
1/2 łyżeczki drożdży 
1/4 szklanki ciepłej wody (w niej będziemy rozpuszczać drożdże) 
szklanka gorącej wody 
łyżeczka oleju (my dałyśmy łyżkę) 
trochę soli 

na farsz: 
woreczek kaszy gryczanej 
kostka chudego twarogu 
cebula 
150g pieczarek 
łyżka oleju 
przyprawy do smaku (sól, pieprz)  

Drożdże rozpuszczamy w ciepłej wodzie. Wszystkie składniki na ciasto łączymy. Gorącą wodę dodajemy stopniowo. Jeśli będziecie robić z mąką żytnią, to proponuję dodać więcej mąki pszennej, około 1,5 szklanki. Ciasto powinno być sprężyste i niezbyt twarde. Ciasto wałkujemy, szklanką wycinamy kółka: 



Jeśli chodzi o farsz, to kaszę należy ugotować w osolonej wodzie i odstawić ją do przestygnięcia. Pieczarki i cebulę dusimy pod przykryciem. Następnie wszystko łączymy, dodajemy twaróg, doprawiamy solą i pieprzem.  Gotowy farsz nakładamy na wcześniej przygotowane ciasto, sklejamy brzegi.  Można posmarować białkiem. Pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni. Wyjmujemy, kiedy będą zarumienione. 






SMACZNEGO!!!  


Pozdrawiamy! 

Oliwka i mama;) 


poniedziałek, 18 listopada 2013

na przekór jesieni cz. 2

Witajcie!

Dawno się nie odzywałyśmy...za to Wy się odzywacie do nas często;) Zadajecie mi wiele pytań, dzielicie się swoimi przemyśleniami na temat cierpienia, choroby i odchodzenia...Nie jestem w stanie odpowiedzieć na większość z nich...nie wiem dlaczego dzieci cierpią...nie wiem i nie rozumiem dlaczego umierają...już to pisałam - moja wiara jest zbyt słaba, zbyt płytka...a może ja robię się powoli nieczuła...chowam się w swojej skorupie niczym żółw, zbroję się w hardość...nie wiem, Kochani...w takich momentach, kiedy dowiaduję się, że jakiś Waleczny Mały Rycerz przyjmuje zaproszenie od Boga i przenosi się piętro wyżej, pragnę wierzyć, że to wszystko ma jakiś sens...chcę w to wierzyć, bo inaczej bym oszalała...
Wczoraj otrzymałam smutną wiadomość, że odszedł synek kogoś, kogo dobrze znam...rozmowa z koleżanką przywołała wspomnienia naszej walki...przypomniałam sobie, że przed wyjazdem do Tubingen otrzymałam od Pauliny książkę...to była "Chata"...Paula powiedziała, że ta książka jest wyjątkowa i może pozwoli mi spojrzeć inaczej na samego Boga...byłam bardzo sceptycznie nastawiona...jednak podróż do Kliniki bardzo się dłużyła...sięgnęłam po prezent...zaczęłam czytać...i...postanowiłam nie kończyć za szybko;-) Zostawiłam sobie kilkadziesiąt stron na czas pobytu w Tybindze...po przyjeździe rzuciłam ją do torebki...i zupełnie o niej zapomniałam - przecież tyle się działo! "Znalazłam" ją przypadkiem...czuwałam akurat przy Oliwce na oddziale intensywnej opieki medycznej...czas po pierwszej operacji był ciężki...potrzebowałam chusteczek...sięgnęłam do torebki...a tam "ona"...wyjęłam i zaczęłam czytać...akurat na ten trudny dzień przypadła mi w udziale część o Niebie...Nie macie pojęcia, jak ja się zryczałam...bo Oliwka, bo tekst niesamowity...bo wszystko...kiedy skończyłam czytać, czułam lekkie oszołomienie...Czy zmieniła moje myślenie? Trochę tak...kiedy na spoczynek odchodzi dziecko...wyobrażam sobie, że idzie do właśnie tego Nieba, do właśnie tego Boga...że cierpienie zsyła nie On...że On tylko zabiera do siebie, by ulżyć...chcę w to wierzyć...tak sobie to ułożyłam...może to dość proste...może naiwne...nie wiem...

Zaczęłam dość melancholijnie, ale u nas o żadnej melancholii nie może być mowy! Walczymy z jesiennymi nastrojami. Otulamy się ciepłem świec, aromatami korzennych przypraw...dużo spacerujemy, wdychamy wilgotne, może już trochę "spleśniałe" powietrze, karmimy się owocami jesieni, pieczemy jabłka, chrupiemy orzechy, wyjadamy miód ze słoika - kurcze, jest pięknie!




Oliwka ciągle uczy się nowych rzeczy - umie już liczyć do 18, rozpoznaje poszczególne litery i opanowała wszystkie (!) piosenki z "Pana Kleksa" :) Dalej bawi nas swoimi niesamowitymi tekstami. Stwierdziłam, że ja powinnam to gdzieś zapisywać, bo tego się po prostu nie da powtórzyć! ;-)






A ja...nie narzekam, nie myślę o jesiennej słocie, o tym, ze za oknem szaro, że szybko robi się ciemno...ostatnio budzę się koło piątej...wita mnie mglisty poranek...miasto wygląda jak otulone puchową kołdrą...cisza wszędzie...lubię się w nią zasłuchiwać...to jest właśnie mój zahir...moja mistyczna chwila, kiedy mogę podziękować mojemu Bogu za spokojną noc...moją i mojego dziecka...potem przychodzi dzień...dzień wyjątkowy...Oliwka ma dobry humor, apetyt dopisuje, nóżki ładnie "pracują"...żyję z dnia na dzień...odznaczam dobre chwile, wyjątkowe momenty, proste rzeczy...w prostocie siła...myślę pozytywnie...już się nie boję...wyrzuciłam lęki...jestem silna...jestem szczęśliwa i nie jest to szczęście udawane...córeczko...dziękuję...to Ty mnie tego nauczyłaś...










Jeśli macie gorszy czas...pomyślcie o tych, którzy ciągle walczą...przytulcie ich w swoich myślach...doceniajcie chwile...niech piękne momenty ogrzewają Was niczym ogień w chłodne dni...wszystkiego dobrego, Kochani!

piątek, 8 listopada 2013

Przyłącz się do akcji "Kotek dla Majeczki"!!!!

Kochani, pisałam już o tym na facebook'u. Zachęcam Was z całego serducha - przyłączcie się!

Maję czeka niedługo trudny przeszczep...sprawmy Jej radość!







To co, kto się dołącza?

Pozdrawiamy!

czwartek, 7 listopada 2013

Martynka [*]

"Niech moje imię będzie wciąż wymawiane, ale tak, jak było zawsze - zwyczajnie i bez oznak zmieszania.
Życie przecież oznacza to samo, co przedtem, jest tym samym, czym zawsze było...
Żadna nić nie została przerwana...
Dlaczego więc miałbym być nieobecny w twoich myślach tylko dlatego, że nie możesz mnie zobaczyć?
Czekam na ciebie bardzo blisko... tuż-tuż...
Po drugiej stronie drogi.

Dzieli nas tylko czas...
Bo ja już doszedłem, a ty wciąż jeszcze idziesz..."






Martynka...kiedy się uśmiechała w jej oczach radośnie tańczyły iskierki...była taka malutka i taka dzielna...

Zatrzymajmy się na chwilę...doceńmy to, co mamy...bo mamy tak wiele...

Śmierć dziecka to niewyobrażalna tragedia...nie stwarzajmy sobie sztucznych problemów...szanujmy życie...kochajmy bliskich....





Odpoczywaj Myszko...tyle już wycierpiałaś....[*] [*] [*]

piątek, 18 października 2013

Na przekór jesieni! ;-)

Witajcie!

Co u nas? Walczymy z jesiennymi nastrojami, z jesienną pogodą...nie dajemy się przeciwnościom! Cieszymy się z każdego dnia i nie marnujemy żadnej chwili! Ostatnio w bardzo pochmurny i szary dzień odwiedziła nas ciocia Paulina. Siedzimy, popijamy herbatkę z żurawiną, na stole wesoło wiruje płomień świecy...dzień jest senny, ołowiany, wydawać by się mogło, że nijaki. Siedzimy w zadumie, czasem ktoś rzuci: "co za smętny dzień"...i dalej siedzimy, popijamy herbatę, spoglądamy to na siebie, to na okno...chmury leniwie wloką się po niebie...co za dzień...jakie to szczęście, że jesteśmy w domu, wszyscy, razem, zdrowi...wolę nudzić się w domu, nie robić nic, ponieważ takie "nicnierobienie" jest bez porównania lepsze, niż najpiękniejsze i najciekawsze "cośrobienie" w szpitalu...Tak, jesień jest piękna, nasze dni są piękne...ze wszystkim damy sobie radę, wszystko pokonamy...A na poprawę nastroju spacer nad morzem wskazany! Korzystacie? My tak!;)



I po parku biegamy! Szalejemy w liściach! Mózg się dotlenia, krew szybciej krąży! Same korzyści! ;)





Oliwka rośnie w oczach. Jest większa, większa i większa. Apetyt ma taki, że "oh". Dalej degustuje parówki, szynkę, żelki, a także wszelkie warzywa i owoce;) Do kulinarnego repertuaru dołączyły suszone śliwki i morele, a w ostatnim czasie...czarne oliwki;) Dzisiaj nasza panna wyjadła pół słoika! Pomlaskiwała przy tym ze smakiem - "Mamusiu, ale to jest pyszne! Dlaczego lubię oliwki? Bo jestem Oliwką?" ;-)
A jaka z niej przylepa! Ostatnio przybiegła do nas o drugiej w nocy i krzyczy: "rodzice moje, tak was kocham, że muszę z wami spać!" Cóż robić, trzeba było milusińską zabrać do łóżka. Wgramoliła się między nas, dała susa pod kołderkę, wymościła sobie najlepsze i najcieplejsze miejsce, zagrabiła bezczelnie maminą poduszkę i po chwili smacznie chrapała (tak, tak, Oliwka chrapie!) A rano, jak tylko otworzy swoje błękitne oczęta, to krzyczy(bo Oliśka nie mówi): "mamo, co Ty robisz? Śpisz? Nie, no bez przesady! Ty mi lepiej włącz Myszkę Miki! Ja będę sobie oglądać, a Ty mozesz spac." Spryciulina mała...główka pracuje! ;-)

A dzisiaj w ten wietrzny dzień grabiła liście w ogródku (efekt czytania bajki o tym, jak Kubuś Puchatek pomagał Prosiaczkowi uporać się z bałaganem), a później razem z tatą budowała karmnik dla ptaków (dzieło jeszcze nie jest ukończone). Na poniższych zdjęciach widać, jak cięzko pracowali:





Trzymajcie się ciepło i zdrowo! Nie dajcie się gorszym nastrojom! Jesień może być piękna...(tfu)...jesień jest piękna!

piątek, 11 października 2013

słów kilka

Kochani, dzisiaj tak krótko napiszę.

U nas wszystko ok. Korzystamy z pięknej pogody. Chodzimy do parku karmić kaczki, a wczoraj udało się nam zabrać Oliwkę nad morze:) Miśka szalała, robiła babki z piasku, ale tylko jeden wzór, bo i foremka jedna;) Było bardzo miło, relaks pełny i tak jak pisałam na fb, nawet Elmo załapał się na wycieczkę;)










W tamtym tygodniu ciocia Marzenka pisała do mnie, że w przyszłym tygodniu klinika ma przysłać rachunek...właśnie kończy się ten "przyszły" tydzień, także dalej czekamy;) Nic nie szkodzi, przywykliśmy już do tego niesamowitego luzu naszych niemieckich przyjaciół z Kliniki;)))) czekamy zatem...Poczekamy również do połowy listopada na informacje, ile udało się uzyskać z odpisów z 1%. Jutro powinniśmy również zaktualizować stan konta.

Kochani, prawdopodobnie wrócimy do naszych aukcji na allegro, ponieważ zostało jeszcze trochę rzeczy do licytacji. Ponadto, dzięki Pani Natalii Jasiakiewicz - Jeleń pojawił się pomysł na akcję charytatywną dla Oliwki. O szczegółach wkrótce;) Nadmienię tylko, że mieliśmy dzisiaj zaszczyt poznać Panią Natalię, która jest...dietetykiem:) Nasza Oliwka próbowała zrównać Jej gabinet z ziemią, na szczęście, sytuacja została opanowana;)

Serdecznie dziękujemy Adrianowi i Alanowi Halcarz, a także Ich wspaniałym Rodzicom za przepiękne obrazki dla Oliwki (zdjęcia wkrótce) i za różowego "dziewczyńskiego" kucyka;)

Serdeczne pozdrowienia i ogromne podziękowania dla wirtualnej przyjaciółki naszej Walecznej, Karolinki Francuz, za kolejną już paczkę z mandarynkami i słodkościami - dzisiaj właśnie odebraliśmy:)

Oliwia obiecała, że również coś przygotuje dla swoich przyjaciół:) Jak już pisałam Pani Magdzie, zapewne radosną twórczość Walecznej będzie wspierać uzdolniony plastycznie tata Adrian;)

Dziękujemy, że ciągle jesteście z nami! Pozdrawiamy!!!!!

Zapraszamy Was na fanpage Oliwki na FB (https://www.facebook.com/pages/Pom%C3%B3%C5%BCmy-Oliwce-wygra%C4%87-z-rakiem/555716527787630) Będę starała się w miarę często umieszczać tam aktualne zdjęcia Naszej Miśki, a także info o tym, co u niej słychać.





poniedziałek, 30 września 2013

Słowa wielką mają moc!



Anonimowy11 lutego 2013 06:02
Pani Joasiu, po łzach przerażenia przy Pani pierwszych wpisach w końcu pojawiły się łzy radości. Bardzo się cieszę tym Waszym szczęściem. Jak widać cuda się zdarzają, bo to jak skończyła się cała historia to naprawdę cud :) Uściski dla ślicznej Oliwki!!!

Anonimowy11 lutego 2013 09:54
Dzisiaj wracalam z uczelni wkurzona na wykladowce i kiedy tak rzucajac gromami mijalam dom pani rodzicow zobaczylam na plocie pęk żółtych balonow. Nagla radość mna zawładnęła usmiechnelam sie do siebie ze swiat moze byc piekny i ze nie warto przejmowac sie takimi błahostkami. Widzicie jak ta mala gwiazdeczka na nas wplywa? Oliwko jak juz pisałam jestes nasza koszalinska bohaterka i nalezy ci sie medal. Dobrze ze jestes w domku.

Anonimowy12 lutego 2013 00:53
Jak cudownie widzieć Oliweczke taka radosna uśmiechnięta, po prostu szczęsliwą, w otoczeniu swoich zabawek, w swoim pokoiku z najbliższymi.....Ciężka była ta walka o "normalność" ale wygrała ją NASZA BOHATERKA WALECZNA OLIWECZKA!!!! Brawo, brawo, brawo! Niech ten cudny usmieszek gości na Twych pięknych usteczkach 100 lat i jeden dzień dłużej!
Pozdrawiam całą Rodzinkę
Agnieszka L.

Anonimowy5 lutego 2013 13:02
gratuluję Małej Oliwci, tak baardzo trzymałam za nią kciuki, nie znam jej osobiście ale ciocia Paulinka zaraziła mnie miłością do niej...każdego dnia czytałam bloga, martwiłam się, nawet mała mi się śniła, pomimo tego, że widziałam jej twarz tylko na zdjęciach...tak bardzo się cieszę, pozdrawiam Was rodzice, że daliście radę, no i przede wszystkim Oliwcię, która się nie poddała, to właśnie chęć życia pozwoliła jej walczyć z tym okrucieństwem!!

Anonimowy5 lutego 2013 15:19
Rewelacyjne wiesci .... Jestesmy bardzo szczesliwi mozecie wracac do domku . Rodzice byliscie naprawde wspaniali nie poddaliscie sie i byliscie z niunia kiedy was tak bardzo potrzebowala Oliwka dzielnie walczyla i pokonala chorobe jest bardzo silna i dzielna dziewczynka a do tego usmieszek jej nigdy nie opuszcza Teraz czas zaczac normalne codzienne zycie i cieszyc sie nim przez dlugie lata . Wasza historia pokazuje ile ludzi zupelnie dla siebie obcych potrafi sie zjednoczyc ,pomagac i pokochac was i wasza niunie .Staliscie sie dla mnie rodzina i mam nadzieje ze kiedys bedziemy mogli sie spotkac a Oliwia pobawi sie z moim synkiem .Duzo buziakow i usciskow Marta i Olus

Anonimowy5 lutego 2013 22:33
Pani Asiu

Mam nadzieję, że już ostatni raz płaczę czytając Pani bloga :) Tyle co mi zafundowaliście wzruszeń od grudnia kiedy na Was przypadkowo wpadłam, że tego się nie da opisać. Od bloga Oliwki zaczynam dzień i kończę go sprawdzając jeszcze wieczorem przez telefon czy coś się aby przypadkiem nie wydarzyło. Utożsamiam się z Panią jako mama rocznej dziewczynki i mogę sobie tylko wyobrazić ból rozrywanego na kawałeczki serca matki a teraz zalewający je spokój i szczęście, Kochany Mały Skarb z klejem na czole :))))))))))
ściskam alex


Słowa wielką mają moc… prawda? Pewnie jesteście zdziwieni, że dzisiejszy post zaczęłam od… tak, Kochani, od Waszych wpisów. Nie wiecie, ile przekazaliście mi siły, pozytywnych myśli, ilekroć dopadało mnie zwątpienie, tylekroć czytałam słowa od Was i to one pozwalały mi iść dalej, walczyć o każdy dzień. Były moim paliwem, napędzały do działania, sprawiały, że rosła we mnie wiara i przekonanie o wygranej. W ostatnich dniach wracam do tych magicznych słów, zaklinam rzeczywistość… jeszcze ostatnio pisałam, że walczę ze wspomnieniami… dzisiaj… staram się raczej oswoić, to, co wraca do mnie w snach, próbuję ponazywać to, co do tej pory było bezimienne, a powodowało we mnie złość… okres buntu i żalu mam już za sobą… już nie pytam: „dlaczego”, „po co to było”, „dlaczego nas to spotkało”… staram się nie pielęgnować w sobie negatywnych emocji, uczę się bez wzburzenia opowiadać o tym, co wydarzyło się w Szczecinie. Okłamałabym Was jednak, mówiąc, że w myślach nie zamordowałam chyba z miliard razy profesora P. i szefa kliniki, profesora U. Zafundowałam im najwymyślniejsze tortury (to się akurat nie nadaje do wiadomości publicznej, więc Wam oszczędzę)…no właśnie… i wcale mi nie ulżyło… Przyszedł dzień, w którym zrozumiałam, że nienawiść to takie uczucie, które nie sprawia, że czujesz się lepiej… wręcz przeciwnie… niszczy Twoje wnętrze, trawi je od środka… zapalczywość w gniewie nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, dlatego należy jej unikać… przebaczyłam im… przebaczyłam im, bo jak inaczej mogłam postąpić, cóż innego miałabym zrobić? Co mi zostało? Oczywiście, panowie lekarze mają się dobrze, dalej leczą/nie leczą(niepotrzebne skreślić) chore dzieci, stawiają diagnozy trafne/nietrafne (niepotrzebne skreślić) i biorą za to wynagrodzenie… żyją… nie zabiłam ich… wybaczyłam… przyszło mi to z ogromnym trudem, ale i tak było mi łatwiej, niż innemu rodzicowi… moje dziecko otrzymało pomoc… daleko stąd… ponad 1000 kilometrów… w innym mieście… w innym kraju… to było najlepsze, co mogliśmy zrobić… Wszyscy razem… wspólnie… ta decyzja nie zapadłaby bez Was… pomogliście nam obrać właściwy kierunek… byliście naszą armią Aniołów… jesteście bardzo ważni dla walczących Rodziców… potrafiliście dać nam ogromną siłę… niech Wasze dobro nigdy nie ustaje…


Anonimowy21 grudnia 2012 03:32
Ludzie pomóżcie tej kruszynce. Wpłacajcie, ile kto może, byście mogli w poczuciu spełnienia dobrego uczynku, usiąść przy wigilijnym stole. Przecież Bóg się rodzi. Pomóżmy. Zawsze potrafimy. Zróbmy chociaż i aż tyle.
Anonimowy21 grudnia 2012 04:51
Kochani!!!!!Modlimy się cały czas o CUD dla Was!!!!!!!Wiem,że nasze modlitwy zostaną wysłuchane,tak wielu woła do Boga o zdrowie Waszej Dzielnej Dziewczynki,o siły dla Was wspaniali Rodzice!!!!!Nie przestajemy również zbierać pieniądze,aby wspomóc -przyspieszyć leczenie Oliwki.Musi się udać!!!!!Naprawdę wierzymy w ZWYCIĘSTWO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Trzymajcie się!Jesteśmy z Wami!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Anonimowy21 grudnia 2012 07:59
Kolejny przelew poszedl z Brodnicy, uzbieracie te pieniazki, wierze w to gleboko. Poruszymy niebo i ziemie, Asienko. Ze tez czlowiek moze pokochac tak mocno malego czlowieka, ktorego jeszcze nie mial okazji poznac. Oliwko, ciocia z Brodnicy wybiera sie do Ciebie na wiosne, musisz do tego czasu wyzdrowiec, aby poznac fajna dziewczynke Jagode i super chlopaka Stasia :-))) Caluje mocno!!!!!

Anonimowy31 grudnia 2012 05:29
Czytam i ryczę jak bóbr ;-( Asiu, jesteś dzielną kobietą i cudowną mamą. Jestem pewna, że wasza historia zakończy się pomyślnie. Codziennie się za was modlę i wiem na pewno, że osób którzy się za was modlą jest dużo więcej. Nawet mój synek, który ma 1 rok i 3 m-ce i umie "w imię ojca i syna" też się modlił za Oliwcie- a kogo ma Pan Bóg wysłuchać, jak nie maleńkich bezbronnych dzieci ? Cieszę się że możecie jechać wcześniej do szpitala, tam się wami dobrze zaopiekują. Asiu, codziennie wchodzę na wasz blog śledzić co u Oliwki, jak czas wam pozwoli, proszę pisz co u was, dobrze? Ściskam was mocno Kamila

Anonimowy31 grudnia 2012 07:43
Pani Asiu czytam pani blog od pewnego czasu,codziennie.Często łzy cisną mi się do oczu,ponieważ mam córeczkę zbliżoną wiekiem do pani córeczki.Teraz też byłam z nią w szpitalu na kroplówkach.I będąc tam myślałam o Was.Codziennie myślę,ale wtedy myślałam jeszcze bardziej.Jest pani bardzo silna.Przeżywam to wszystko tak jakby dotyczyło mnie samej.Jak przeczytałam,że już 2 ego wyjeżdżacie bardzo się ucieszyłam.Oby z końcem tego starego roku wszystkie złe chwile zostały za Wami a Nowy Rok 2013 przyniósł same radosne dni.Życzę Wam tego z całego serca i modlę się za pani córeczkę.Proszę koniecznie pisać co u Was na tyle na ile czas pani pozwoli.Ściskam Was mocno i trzymam kciuki.Będzie dobrze.Pozdrawiam! Ewa.

Anonimowy31 grudnia 2012 07:43
siedzę i płaczę jak małe dziecko nad tą notką. jak bardzo jest Pani silna! modlę się o Was wszystkich, nie tylko o Oli i wierzę, że wszystko w końcu będzie dobrze. Wiem,że Bóg jest za nami, za Wami, za Waszą i naszą wspólną walką. wszystkiego, co naprawdę najlepsze na rok 2013 dla Waszej rodziny. Pani tak pięknie pisze o codzienności... i jest Pani wspaniałą Mamusią dla Oliwci. wszystko musi być dobrze, nie ma innego wyjścia! gorące uściski dla Was!
Dominika(ta z ostatnich smsów :))

Anonimowy31 grudnia 2012 16:33
Kochana Asiu. Jest juz 1 w nocy. Zasypiam obok mojej malej Pchelki... postanowilam tu jeszcze zajrzec... zawsze tu zagladam przed snem myslac o Was. Mysle zawsze pozytywnie i choc blog przepelniony jest smutkiem i zalem, to ostatnio coraz czesciej widze promyczki swiatla. Z koncem roku zamykacie to co bylo zle - beznadziejnych lekarzy, chemie, bol i cierpienie. Nowy rok otwiera dla was nadzieje. Dla mnie tez 13 byla szczesliwa i tego sie trzymajcie! Jak pisalam juz w poprzednim poscie- wyslalam spiro maili za granice do ludzi wyzej postawionych. Odpisalo na razie paru ludzi, a wsrod nich jeden mega sympatyczny czlowiek. Z poczatku nie chcial wierzyc w moja-wasza historie, ale moj drugi mail go chyba powalil na kolana. W skrocie strescilam mu wasz blog, opisalam, ze skorzystalismy juz z chyba wszystkich mozliwych sposobach zbiorki pieniedzy, a ich wciaz brakuje. Poruszylo go to i powiedzial, ze juz zaczal rozsylac swoim znajomym (w samych tylko powiazanich biznesowych ma ponad 500 osob) informacje o waszej Olisi i jej zmaganiach z choroba oraz o potrzebnym wsparciu finansowym. Mysle, ze po nowym roku na pare Euro mozecie liczyc. :) ps. Kiedys pisalam, ze chyba musicie zaczac sie martwic gdzie urzadzicie w lecie grilla dla nas wszystkich was wspierajacych. Mysle, ze Oliwce bedzie smakowac moja karkowka. :) Kochani, teraz powaznie, zacznijcie myslec pozytywnie, a i to co was spotka bedzie waszym odbiciem. Juz sie wystarczajaco naplakaliscie. Odetchnijcie z ulga, uwiezcie, ze bedzie lepiej... Olisia dla zdrowienia potrzebuje rowniez waszej dobrej energii. Ile razy bedac smutnym, zlym, naburmuszonym, udzielalo sie to naszym najblizszym. A czy jak.sie usmiechniecie przyjaznie do waszego wroga, on aby troche nie spusci z tonu? Ja widze, ze los sie troche do was usmiechnal, pojawila sie nadzieja na lepsze. Odpowiedzcie usmiehem, a usmiech do was wroci. Jestem przekonana. :)

Pietrucha1 stycznia 2013 02:43
Pani Asiu to straszne, że lekarze z naszego kraju, w którym żyjemy i do którego zapewne się w jakiś sposób przywiązaliśmy tak Was potraktowali,a zarazem cudowne, że całkowicie obcy lekarze są tacy otwarci na Was, na Oli. Lekarze, którzy w sumie, to oni mogliby mieć bardziej 'wyrąbane' to oni POMAGAJĄ, proszą Was wcześniej do swojej kliniki, a nasi Polacy tak sobie sprawę olewają :( .

Przed Wami dużo kilometrów do przebycia wiec życzę Wam, żeby ta podróż była dobra, żebyście szybko tam się dostali, żeby Oli miała duuużo siły i uśmiechu, oraz żeby Wam - rodzicom tej siły nie zabrakło.
Odezwijcie się do nas czasem z tego Tubingenu :)
Oby ten rok był duuuuuużo lepszy, niż poprzedni !
Ściskam Was !
Natalia

Anonimowy1 stycznia 2013 06:32
Sa Panstwo wspanialymi rodzicami , ktorzy robia dla swjego dziecka wszytsko co najlepsze...a to , ze dopadaly Pania takie mysli to uwazam , za normale w tym calym strachu , leku i bezradnosci... niestety za duzo nie moglam pomoc , tyle ile bylam w stanie, ale wciaz w glowie siedzi mi mysl , ze moglam zrobic cos wiecej... ciesze sie , ze juz jedziecie i Oliwka bedzie pod opieka lekarzy... napewno wszytsko sie uda , 14 bedzimy sie modlic za Oliwke... i prosze pisac co u Panstwa , bo przezywamy to wszytsko razem z wami , czytajac kazdy Pani wpis lzy leca same po policzku, ile Panstwo musza przejsc i ta mala kruszynka, ale juz niedlugo bedzie po wszytskim i wiosna spotkamy sie w parku i nasze dzieciaczki beda sie wspolnie bawily , wszyscy wierzymy , ze tak bedzie...prosze mnie nie zrozumiec zle , bo bardzo sie ciesze, ze juz jedziecie, ale jak to dziala , ze nie ma wszytskich pieniazkow jeszcze a mozliwy jest wyjazd ? a my dalej bierzemy sie do roboty i robimy wszytsko,zeby uzbierac calosc no i oczywiscie zagloadamy tu kilka razy dziennie , zeby zobaczyc co u naszej Oliwki.Malenka jestes wielka!!! kochamy cie calym serduszkiem...buziaki dla was

Czy widzicie, ile tu miłości? Ile pozytywnych słów, ile dobrych myśli? Czujecie to?
Miłość jest czymś najpiękniejszym, czymś najwspanialszym… to uczucie, którego wszyscy potrzebujemy… sprawia, że świat mieni się wieloma barwami, wszystko ma sens, rzeczywistość nabiera głębszego wymiaru…. wiosna… po prostu wiosna w sercu… .Trzeba się karmić ciepłymi słowami w ten jesienny czas… takie myśli wielką mają moc… przywracają wiarę w człowieka… w to, że swej naturze jesteśmy tak naprawdę dobrzy i jak mawiał Ernest Hemingway: „więcej w nas zasługuje na podziw, niż na pogardę”… Wrzesień tamtego roku spowodował, że świat skurczył się do rozmiarów pudełka zapałek. Kolejny miesiąc przyniósł najtrudniejszy moment, chociaż tych trudnych chwil było naprawdę dużo… ale to październikowy dzień zapadł mi w pamięć, sprawił, że poczułam, że tracimy nasze dziecko, że już nigdy nic nie będzie takie, jakie było… guz nie reaguje na chemię, drugi w brzuchu, reklasyfikacja na ostatni stopień… płakałam cały czas… kiedy patrzyłam na nią, kiedy o niej myślałam, kiedy pytałam Boga, ile dał nam czasu… łzy były wówczas nieodłącznym elementem mojego istnienia… i ten ból w sercu… a listopad był straszny… miesiąc zadumy nad tymi, którzy odeszli… pojechałam do babci Tesi na grób i prosiłam, by coś zrobiła… na tamten czas, to jedyne, co przychodziło mi do głowy… człowiek w stresie wariuje… chwyta się wszystkiego… wróciłyśmy do kliniki na cięższe leczenie… protokól COJEC… dwa dni wlewów i tak co 8 dni i stres, żeby leczenie zawsze było o czasie… i było… Miśka bez leukocytów, zero odporności, ale było leczenie… gorączka, afty w buzi i przełyku, izolatka non stop… w grudniu nasze dziecko nie przypomina już siebie… dwuletnia dziewczynka ważąca zaledwie 9 kilo… przeraźliwie blada, podkrążone oczy, spękane usta, wysuszona śluzówka nosa… ale… w grudniu zbliżał się czas świąt… magiczny czas… Bóg się rodzi… w naszych sercach zaczęła rodzić się nadzieja… w styczniu byliśmy u celu… stres osiągnął najwyższy stopień i moje wkurzenie na lekarzy ze Szczecina również poszybowało wysoko… pozwoliłam sobie na to, żeby emocje wzięły nade mną górę… dzisiaj się śmieję z tekstu „pokora”… pamiętacie tę akcję? Przypomniała mi się ze względu na blog Oli Popowczak. Ania z naszej Oliwkowej Rodzinki napisała tam bardzo fajny i mądry komentarz, cytując zrsztą blog Oliwki. Aniu – dziękuję, chociaż nie wiem, kim jesteś;) Dalej już wszystko znacie i wiecie, jak było. Oliwka szczęsliwie wróciła do domu i poszła do parku karmić kaczuchy! Całe pół roku na to czekała! Dlaczego o tym piszę...bo w końcu oswoiłam wspomnienia...umiem już bez emocji o tym opowiadać...ale oczy mi się szklą, gdy czytam komentarze od Was:



Anonimowy14 lutego 2013 12:25
Julia Kasia i Grześ z podkarpacia: Same pozytywne wiadomości o Waszej - Naszej Oliwce i tak dalej innej opcji nie przewidujemy !!!

Pamiętajcie jestesmy z Wami - codziennie po klika razy wchodzimy na bloga by zobaczyć , przeczytać co słychać. Chodź przyznać się musimy, że teraz to z uśmiechem i swobodą czekamy na otwarcie strony, a wcześniej niestety pomimo, że człowiek nie dopuszczał takiej myśli to jednak z obawą i niepokojem czekaliśy na jakiekolwiek informacje. No a teraz chyba jest czas, żeby powiedzieć, że nasza córeczka Julia (która dwa latka skończy w marcu) cały czas mocno ściska rączki tz. trzyma kciuki za Oliwkę, a gdy widzi na blogu jej zdjęcia to pokazuje na siebie i chwali się, że jest to jej koleżanka :)) no i oczywiście przesyła całusy w stronę ekranu komputera(czasem nawet całując go). Również modli się do Bozi za Oliwkę, pokazujac na siebie, że to jest jej koleżanka. Natomiast w dniach kiedy były operacje to pratkycznie przez cały czas zaciskała rączki.

zmieniając temat musze napisać, że trudno jest dorosłemu człowiekowi pogodzić się z tym, że dzieciątka chorują i to ...(ehh), ale przez Waszego bloga, tz. dzięki Wam rodzicom Oliwki trafiliśmy też na stronę Karolinki, praktycznie naszej sąsiadki bo przecież z podkarpacia i nie chodzi tu o jaieś chwalenie się, bo nasze możliwości są skrome, ale włąśnie jakąś małą cegiełkę możemy dołożyć by jej pomóc i to dzięki Wam rodzicom Oliwki, dzięki Waszemu blogowi.

a Wam życzymy spokojnego powrotu do "normalności" by każdy dzień wypełniony był uśmiechem Oliwki, naszego kochanego promyczka. Ma wspaniałych rodziców, wspaniałą rodzinę i wspaniałych przyjaciół, którzy nigdy o niej nie zapomną i staną na wysokości zadania by miała cudowne dzieciństwo i by zdroooowoooo rosła!!!

Pozdrawiamy z podkarpacia


Anonimowy14 lutego 2013 06:18
Pani Asiu
Oliwka ma szczęście bo jej "Janioła" jest bardzo dzielny, wszystko się dobrze ułoży, a Pani będzie szczęśliwa i radosna jak przedtem, ma Pani miłość męża i rodziny,wsparcie ludzi dobrej woli, a to jest najważniejsze żeby pokonać przeciwności losu, a tym którzy zawiedli, proszę powiedzieć patrząc prosto w oczy i spokojnie, nie mogę tego zapomnieć ale wam wybaczam, znajdzie Pani spokój duszy i serca. Odnośnie psychologów, pracowałam kilkanaście lat z nimi i mogę spokojnie powiedzieć, są to ludzie którzy mają problemy sami z sobą dlatego wybrali takie studia, od nich należy się trzymać z daleka bo skutki przebywania z nimi są straszne. Interwencja chirurgiczna to jest najwłaściwsze postępowanie, bo ona potrafi postawić najwłaściwszą diagnozę. Gdyby były kłopoty finansowe to onkologia we Wrocławiu, tam lekarze są otwarci na współpracę z lekarzami zachodnich klinik, ale to na pewno nie będzie potrzebne. Ściskam serdecznie całą Oliwkową Rodzinę, nie opuścimy Olesia małego.Proszę bardzo dbać o rany pooperacyjne aż się zrosną trwale.

Anonimowy13 lutego 2013 13:33
Pani Asiu!!!
Musi Pani mieć siły dla tej małej istotki o którą pani tak dzielnie walczyła, musi Pani teraz trochę pomyśleć o swoim zdrowiu, samopoczuciu...
Jak dobrze jest Was oglądać już z dala od tych szpitalnych sprzętów,Oliwka wygląda super :))))
Nietety tak ten świat jest zbudowany, że jedni płaczą ze szczęścia, inni z rozpaczy, jedni są bogaci, drudzy głodują, ale nic na to nie poradzimy. Rozumiem Pani dylematy-przemyślenia, ja czytając to co Pani pisze za każdym razem łezka kręci się w oku, a to jest malutka część Waszego świata, w który wkroczyłam
Dużo zdrówka dla Oliwki i proszę pomyśleć trochę o sobie, wziąć głęboki oddech...i odpocząć
Pozdrawiam
Agata

Kochani, mogłabym tak bez końca udostępniać Wasze wpisy, ponieważ zawsze, za każdym razem, kiedy dopada mnie gorszy nastrój, Wasze pozytywne słowo przywraca mi energię… niech całe dobro, które od Was dostaliśmy, wróci do Was ze zdwojoną siłą!








PS Ostatnio zostaliśmy zaproszeni przez Marcina z Klubu Kibica Firmus AZS Politechniki Koszalińskiej na mecz. Była okazja, aby podziękować zespołowi i tym, którzy włączyli się w pomoc dla naszej Oliwki. Kibice przygotowali dla Walecznej niespodziankę - obdarowali ją maskotkami. Oliśka aż piszczała! Teraz wszędzie towarzyszy jej Kubuś Puchatek;)
A tu fotki ze spotkania:








POZDRAWIAMY!!!!!!








poniedziałek, 2 września 2013

papierówki, deszcz i przemoczone nogi Peppy...

Witajcie!

Dzisiaj pogoda nas nie rozpieszczała. Od rana deszcz miarowo uderzał o parapet, niebo zachmurzyło się posępnie...a naszym mieszkaniem zawładnął zapach papierówek (Ula, Piotr, Kalinka - dziękujemy!) Oliwka wytrwale podawała mi jabłka, żebym mogła je dokładnie obrać i podzielić na ćwiartki. A spróbowałabym tylko zostawić gdzieś kawałek skórki! "Mamusiu, źle obrałaś! Niestarannie robisz! Nie spiesz się, powolutku! No, spokojnie, dasz radę!" Okropnie mnie to bawiło....co chwilę wybuchałam śmiechem, a Miśka uporczywie dopytywała z czego się tak śmieję...Ona jest taka zabawna! Te jej "złote myśli";-) 
Efekt naszej pracy możecie podziwiać tutaj: 




A to już dzieło Oliwki (no dobra, mama zrobiła napisy), ale pomysł (tzw. zamysł artystyczny) i wykonanie - Panna Oliwianna;) 











Jak już wspomniałam, dziś lało jak z cebra. Nie dałyśmy się jednak tej "szklanej pogodzie" i uzbrojone w płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze, powędrowałyśmy dziarsko na dwór. I pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu, nigdy w życiu, nie zabrałabym Oliwki na deszcz...ponieważ na pewno się rozchoruje, a jeszcze, nie daj Boże, będzie musiała dostać antybiotyk...i co wtedy? Nie przeżyłabym tego! Postanowiłam mocno walczyć ze swoimi fobiami i nie zamykać jej w domu. Nasze dzisiejsze zmierzenie się z deszczem było dla mnie wyzwaniem(bo temperatura już niższa)! A Oliwka? Nie przepuściła żadnej kałuży! Podskakiwała ochoczo i radośnie!Uśmiech nie schodził jej z buziuchny! ;-) A kiedy wróciłyśmy do domu...klops...nogi mokre, przemoczone...A pytałam w trakcie zabawy: "Oliwko, masz suche nogi?" "Tak, mamusiu."...A z butów aż się wylewało..."Oliwko, dlaczego nie powiedziałaś, że masz wodę w butach?" " Bo ja byłam Peppą mamusiu!"...No i weź tu prowadź "poważne" rozmowy z dzieckiem!;-)






Często pytacie, jak ja się czuję. Wydaje mi się, że nawet o.k....Można powiedzieć, że wynik sierpniowej kontroli pozytywnie mnie wzmocnił. Tłumaczę sobie, że będzie dobrze, aczkolwiek, jak pisałam już wcześniej, staram się nie wybiegać daleko w przyszłość. Rano, zanim jeszcze otworzę oczy, pierwsza myśl, jaka się pojawia, to ta, że na tu i teraz, Oliwka jest zdrowa. Mówię to sobie każdego dnia...próbuję nie tworzyć jakiś negatywnych wizji. Odganiam pytania "dlaczego", "a co będzie jeśli", "po co to było".. Szukam pozytywów! Nawet dzisiaj, przy takiej beznadziejnej pogodzie! Pomyślałam sobie, że co z tego, że pada...nawet niech będzie burza z piorunami! Jestem szczęśliwa, ponieważ moje dziecko jest ze mną...i tylko czasami, w nocy, kiedy zapada cisza, wracają do mnie wspomnienia...ale o tym póki co... "ciiiiiiiii"...jeszcze będzie czas....

Pozdrawiamy Was serdecznie! 








Asia i Oliwka

środa, 28 sierpnia 2013

"Ze szczęściem cza­sami by­wa tak jak z oku­lara­mi, szu­ka się ich, a one siedzą na nosie. " ;)

Witajcie! 

Jakoś nie mogłam się zebrać, żeby napisać, co u nas. Zajęłam się ostatnio robieniem przetworów na zimę:) Słoików z różnymi dżemami, sokami i galaretkami przybywa;) Oliwka towarzyszy mi dzielnie w wyprawach na pobliski rynek. Swoim czterokołowym "bolidem" przywozi mamusi kilogramy owoców i warzyw;) Obiecała mi również, że ozdobi słoiki swoimi "klejami"! (Wszystkim "ciociom" dziękujemy serdecznie za podrzucenie nam twórczych pomysłów!)  ;-) 


Kocham ten czas, kiedy jesteśmy tylko we dwie. Uwielbiam patrzeć, jak jej małe pulchne paluszki wrzucają soczyste maliny do słoika. Oczywiście, co drugi owoc trafia do buzi łakomczucha;) Lubię czas naszych spacerów. Sprawność jej nóg przynosi mi spokój. Ostatnio szłyśmy na pocztę wysłać listy. Droga wiodła przez prawdziwy tor przeszkód. Z chodnika wystawały rozrośnięte konary drzew, nie wspominając już o tym, że brakowało płytek i noga, co chwilę, "nurkowała" w piachu. Oliwka dziarsko i bardzo energicznie ominęła cały tor przeszkód. Szłam, patrzyłam na nią, jak biegnie i wypełniało mnie szczęście. Ogarnął mnie totalny spokój. Pomyślałam sobie: "co tam bogactwa tego świata, zdrowe dziecko to jest szczęście!"...Boże, jak to cieszy...chciałabym, żeby tylko z takich radosnych chwil składało się moje życie. Wiem, to nierealne. Dlatego teraz inaczej patrzę na wszystko. Staram się nie przywiązywać wagi do drobnostek. Cieszę się każdą sekundą z moim wyjątkowym dzieckiem. Jestem wdzięczna Opatrzności, że mogę ją tulić, trzymać za rączkę...że nie znam uczucia tęsknoty...tego strasznego uczucia, które zna Mama Sandry: http://sandrusia6.blogspot.com/,czy Antosi: http://www.pomocdlaantosi.pl/...To potworna niesprawiedliwość, że dzieci cierpią i umierają...wiem, powtarzam się...ale jest to coś, czego nie ogarniam, coś, z czym nie umiem sobie poradzić...Człowiek lubi, kiedy rzeczy są w jakiś sposób "wytłumaczalne"...czujemy się pewniej, kiedy wiem, że coś jest po coś...Tak, wiem...biegu zdarzeń nie zmienię...dlatego staram się cieszyć z tego, co dał mi los. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że nie miałam do niego pretensji, kiedy dowiedziałąm się, że Oliwka jest ciężko chora. Kazdego dnia zadawałam pytanie: "dlaczego moje dziecko? dlaczego ja? dlaczego my?"....potem przyszedł czas na pytania do Boga: "dlaczego mi to robisz?"....Moja wiara budziła wiele kontrowersji. Cokolwiek jednak bym myślała o Nim i jak wielki bym miała żal do Niego, nie było dnia byśmy nie rozmawiali...Kiedyś usłyszałam" "Boże, jak Bóg Was pokarał!"...i muszę przyznać, bardzo szczerze, że długo w to wierzyłam....że to jest tak, że "Bóg za dobre wynagradza, a za złe karze"...potem wpadła mi w ręce historia siostry Emilii...i znamienne słowa...że On wie, czego nam potrzeba...Trudno jest mi stwierdzić, jaki jest mój Bóg dzisiaj...a właściwie, jak Go postrzegam...jest obecny w moim życiu, to na pewno...zaczęlam nawet zabierać Oliwkę do kościoła ( minął mi już mój lęk przed tłumem - bakterie, wirusy)...ona to uwielbia! Kocha śpiewać! A "amen" w jej wykonaniu nie ma sobie równych! ;-) I ciągle dopytuje: "gdzie jest bozia? nie widzę jej!" Myślę sobie jednak, że temat wiary jest trudny....Mama Michałka Tryki zamieściła na blogu taką przypowieść: http://www.michaltryka.pl/ Mojego myślenia nie zmienia, jednak pozwala spojrzeć inaczej na pewne rzeczy...chociaż...autorem przypowieści jest człowiek i myślę sobie, że tworzymy takie historie na swoje własne potrzeby....ponieważ chcemy mocno wierzyć, że właśnie wszystko jest po coś i szukamy potwierdzenia...Rozumiem jednak, że każdy z nas jest inny i są osoby, które cenią sobie takie przypowieści. Zawsze podziwiałam takie osoby...ich skromność, głeboką wiarę i ....pokorę...Ja jestem buntownikiem, trochę takim cholerykiem, który ciągle wojuje...Chociaż...moje emocje powoli bledną...do mojej duszy wlewa się cisza...w sercu powolutku zadomawia się radość...umysł wycisza złe myśli, gotowy już jest na przyjęcie tych pozytywnych...oddech wita się ze spokojem..wstępuję nieśmiało na drogę równowagi...jeszcze długa droga, jeszcze krok niepewny...tłumaczę sobie jednak, że tak, jak nie miałąm wpływu na chorbę Oliwki, tak nie mam wpływu na przyszłość...i właściwie ta przyszłość jest nieważna...to, co tu i teraz się liczy...to jest najważniejsze! Ode mnie zależy, jak będzie wyglądać dana chwila! Mam wybór: mogę tracić czas na próbę znalezienia odpowiedzi: "co będzie jeśli choroba znowu zaatakuje?"....a mogę celebrować każdą sekundę, sycić się pięknymi momentami...tego ostatniego Wam życzę...czerpcie z życia pełnymi garściami, doceniajcie, to, co macie...spójrzcie łaskawszym okiem na swoich najbliższych...pomyślcie, jakimi szczęściarzami jesteście, że ich macie...że możecie się do nich przytulić...powiedzieć: "kocham cię! cieszę się, że jesteś!"....niektórzy tego szczęścia nie mają...


A poniżej zdjęcia Oliweczki z zajęć z przedszkola! Dziękujemy cioci Uli i cioci Patrycji, że "zaopiekowały się" naszym Maluszkiem;-) Cioci Kasi dziękujemy za sesję zdjęciową! Pozdrawiamy całą załogę "CALINECZKI"!



 

 

 







Pozdrawiamy również Kabaret Młodych Panów, który przyłączył się do akcji zbierania oliwek! :) 



Tradycyjnie już przesyłamy pozdrowienia Naszej Wspaniałej Oliwkowej Rodzince! Dziękujemy, że jesteście i wspieracie nas swoją pozytywną energią! 

piątek, 16 sierpnia 2013

okiej Oliwko;)

Kochani, 

jak już wiecie, dzięki cioci Paulinie, która poinformowała na fb, kontrola wypadła dobrze! :) 

Podróż do Tubingen upłynęła nam na marudzeniu Oliwki, która jechała w bardzo złym nastroju. Ogólnie wszystko było na "NIE", fochy i płacz, co 5 minut i tak przez 12 godzin. ;/ Najważniejsze jednak, że szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce. Tak, jak pisałąm wcześniej, pogoda super! Słonecznie, sucho, 28 kresek na termometrze.  Gdy tylko zakwaterowaliśmy się w Jose Carreras Haus, ruszyliśmy zwiedzić miasto: 









Wtorek był dniem, kiedy należało "zameldować" się w Klinice, na dobrze nam znanym "piętnastym" oddziale (chirurgia dziecięca). Jakie było nasze zdziwienie, kiedy nie spotkaliśmy żadnych znajomych twarzy! Pomyśleliśmy: "no, tak, urlopy..." ;) Okazało się, że jednak nie urlop był tego przyczyną. Oddział "15" został przekształcony w oddział onkologii i hematologii dziecięcej, a my musieliśmy znaleźć drogę do "naszego" oddziału, który teraz mieści się w zupełnie innym budynku.  Kiedy już tam dotarliśmy i kiedy powitały nas znajome twarze "naszego" personelu, odetchnęliśmy z ulgą;) 
Oliwia do wszystkich mówiła "haloł" i pytała, gdzie jest jej pan profesor, bo ma jej powiedzieć "okiej Oliwko, jeć do domu" ;-)  Niestety, pan profesor był na urlopie i nie mógł spotkać się ze swoją małą pacjentką z Polski. Miśka była rozczarowana: "No nie, ja go lubię, a on sobie pojechał." ;-) 
 Tego samego dnia mieliśmy rozmowę z anestezjologiem odnośnie narkozy i kontrastu. Tym razem obiecano nam, że mała dostanie kontrast bez jodu, aby obeszło się bez reakcji alergicznej. Wieczorem założono Oliwce wenflon i to za pierwszym razem! Mistrzostwo świata! Ja szczęśliwa, Oli rozryczana i wkurzona...Po dniu pełnym wrażeń, sen zmorzył naszą Waleczną o 22, a ja nie mogłam zmrużyć oka. Emocje, emocje i te durne myśli w głowie..."a co będzie jeśli...." W końcu padłąm koło godziny 3 nad ranem...

O 5.30 byłam już na nogach ;-)  Przywitał mnie przepiękny widok wschodzącego ponad górami słońca...mgły właśnie schodziły ze szczytów do dolin...magia...pomyślałam, że musi być dobrze...że nie może być inaczej...    






O 7.45 pojechaliśmy na rezonans magnetyczny. O 8 mała już "spała". Na widok usypianej Oliwki, znowu poleciały mi łzy. Nie sposób przyzwyczaić się do tego widoku i tak już chyba zostanie. Dwie godziny trwały jak wieczność. Po 10 było już po wszystkim. Dzięki temu, że kontrast był bez jodu, alergia nie wystąpiła. Za to jednak wstąpił w Oliwkę "diabeł"....agresja, agresja i raz jeszcze agresja....było ciężko...przez 1,5 godziny krzyczała, biła siebie i nas....potem wrócił humor i apetyt. Czekaliśmy dłuuuuuuuugooooo na pierwsze wyniki...koło 19 dostaliśmy info, że wygląda na to, że wszystko ok. Rano mieliśmy stawić się na rozmowie z lekarzem. Wyszliśmy z Kliniki w radosnych nastrojach:) Tego dnia wszystko było piękne! 

Rano, zaraz po godzinie 8.00, mieliśmy rozmowę z przesympatycznym panem doktorem. Radiolodzy porównali zdjęcia z tymi z poprzedniego badania. Obraz się nie zmienił. Zapytaliśmy o rdzeń. Opuchlizna ustąpiła i teraz właśnie najważniejsze: ostatnio nie udało się lekarzom zobaczyć, ile pozostało masy resztkowej( a jednak!) na nerwie w samym rdzeniu. Oczyszczenie nerwu groziłoby trwałym kalectwem, dlatego profesor Schuhmann musiał to zostawić. "To" ma 2 mm i się nie powiększa (całe szczęście)...ufff... Co jest niepokojące, to jej zaczerwienianie się prawej strony twarzy. Oznacza to, że w organizmie ciągle są aktywne hormony, które produkował guz:( Dlatego właśnie Oliwia musi przechodzić kontrole, co trzy miesiące. Ponadto, nasza wojowniczka "figuruje" w ich dokumentach, jako pacjentka z neuroblastoma. Zapytałam ich dlaczego tak jest, bo przecież rozpoznanie po operacji to ganglioneuroma. Lekarz wytłumaczył mi, że dla nich, takie rozpoznanie, pozwoliło zaklasyfikować Oliwię do zakończenia leczenia po resekcji guza. Dzięki takiemu wynikowi uniknęła megachemii, autoprzeszczepu i radioterapii. Dzięki braku onkogenu nie była potrzebna immunoterapia. Jednak, jak podkreślił, ganglioneuroma, to też nowotwór pochodzący od neuroblastoma, tyle, że jak on to określił "jej najlepsza wersja". Znowu przywołalam w rozmowie to, co nas spotkało w Szczecinie. Opowiedziałąm, ile ta sytuacja wywołała kontrowersji. Ciągle próbuję dociec, dlaczego lekarze ze Szczecina się pomylili i jak to było w ogóle możliwe. To również było przedmiotem naszej rozmowy. Jak powiedział mi lekarz, zespół ze Szczecina nie pomylił się, aż tak bardzo. Na pewno niepotrzebne było nadawanie stopnia zaawansowania (IV) i tym samym zakwalifikowanie Oliwii do najcięższego leczenia. Oburzające jest to, że dostała chemię z protokołu COJEC.  To nie powinno mieć miejsca! Wystarczyłaby dobra diagnostyka (biopsja) i wtedy dobrane leczenie dla formy ganglio, która jest o wiele łagodniejsza, niż neuroblastoma w ostatnim stopniu zaawansowania. Powiedział też bardzo ważną rzecz: neuroblastoma to najbardziej nieprzewidywalny nowotwór, a tym samym najmniej poznany. Powiedziałam, że ja już w końcu nie wiem, jaki rodzaj guza miało moje dziecko, że zgubiłam się w tym wszystkim. Uśmiechnął się tylko....i po chwili powiedział: "to nie jest najważniejsze...najważniejsze, że dzisiaj Oliwia jest zdrowa i z tego się cieszymy."  Przyznałam mu rację, bo nie ma nic ważniejszego w życiu, niż zdrowe i szczęśliwe dziecko, ale dodałam zaraz, że miałam niestety taką sytuację, że niektórzy ludzie mieli pretensje, że nowotwór okazał się łagodniejszy...Popatrzył zdziwiony....pokręcił głową.."wiesz, dla nas lekarzy, nie ma lepszych i gorszych nowotworów..są tylko różne formy leczenia..."     







Droga Oliwkowa Rodzinko! 

Chciałam z całego serca podziękować Wam za słowa wsparcia i za Waszą ogromną wiarę! 
Za to, że nieustannie jesteście z nami! DZIĘKUJEMY!!!!!!!!!!!!!!!