czwartek, 6 czerwca 2013

"Dzieci są po to, żeby się śmiać, wygłupiać się i bawić"

Witajcie:)

Kochani, widzę po statystykach, że często do nas zaglądacie - tylko dzisiaj, do godziny 14.00, blog Oliwki został "odwiedzony" prawie 500 razy! Masakra - pozytywna oczywiście;-) Wiem, że zaglądacie każdego dnia, z nadzieją na jakąś chociażby krótką "notkę", o tym, co u Naszej Walecznej Dziewczynki...więc informuję, że:

- u nas dobrze;-) 
Miśka rozkręciła się na maksa ze swoim "brojarstwem";) Nadrabia zapewne ten czas, kiedy nie mogła biegać, skakać...kiedy nie była w stanie postawić nawet jednego kroku...a teraz...istny wulkan energii...jak to mówi ciocia Paulina: "elektrownia atomowa przy naszej Walecznej wysiada" ;-)  Myślę, że całe łobuzerstwo Oliwki, jej dziecięcą radość i beztroskę, przepięknie uchwyciła Pani Karolina Magnowska, ze studia fotograficznego "Deber", która zaprosiła Naszą Waleczną na sesję z okazji 1 czerwca:-)  

 

 

 







Zdjęcia są przecudowne. Pani Karolina chciała zrobić Oliwce prezent, ale to nam - rodzicom, podarowała coś pięknego i coś bardzo wyjątkowego...Doskonale pamiętamy ten czas, kiedy nasza kochana  córeczka otrzymywała cytostatyki (chemia)  i z powodu powikłań musiała przebywać w izolatce. Największym marzeniem wówczas, było wydostanie się na korytarz...nie mówiąc już o przebywaniu z innymi dziećmi  w szpitalnej bawialni...Jeśli udało się nam wrócić do domu, to nie wychodziłyśmy nigdzie, absolutnie nigdzie. Dla nas zatrzymał się czas, świat skurczył się do rozmiarów niewielkiego mieszkania...za oknem było życie, był ruch...a u nas wszystko statyczne...zamrożone serca, łzy i to wszystko otulone strachem...Pamiętam doskonale nasz pierwszy powrót do domu...wydostałyśmy się ze szpitalnej rzeczywistości po 5 długich  tygodniach...powrót - wielkie święto...najbliżsi przychodzili pod nasze okna...widzieliśmy się przez szybę...Oliwka skakała z radości...wygłupialiśmy się, machaliśmy do siebie...później oni odchodzili do swoich domów...do swojego życia...a my tkwiłyśmy w naszej "zamrożonej" egzystencji...Tak myślałam wtedy...że to nie jest życie...a jakieś trwanie...czekanie aż skończy się ta największa bitwa, aż opadnie kurz...zniknie ferwor walki... całym swoim sercem pragnęłam tego życia "zza okna"...marzyłam o normalności...o tym, że pewnego dnia wszystkie "potwory" opuszczą malutkie, umęczone ciałko mojego dziecka...że jeszcze będzie się beztrosko śmiać, biegać boso po trawie i rzucać chleb kaczkom...takie zwykłe marzenia...najzwyklejsze...najprostsze...tak, choroba weryfikuje wszystko i wszystko przewartościowuje...

I przyszedł ten dzień, gdy chmury przegonił wiatr...i wzeszło słońce...kurzu już nie ma...emocje cichną, by móc kiedyś odpłynąć na dobre...
Dziś liczy się każda chwila, każda sekunda, która trwa...w której trwamy...we troje...i ten uśmiech...uśmiech naszej córki i to, że  z nami jest...to jest wszystko...wszystko, co najważniejsze i najdroższe.. 

  


 Pani Karolino - składamy przeogromne podziękowania za wspaniałą sesję fotograficzną...i chylimy czoła - udało się Pani opanować wulkan energii, co się Oliwią zowie;)





PS Pracujemy nad zorganizowaniem pikniku...jeśli zapomnieliście, to Wam przypominam;)...Mam nadzieję, że już niedługo będę mogła podać konkretne informacje:) 



PS Kochani, posty na blogu będą rzadsze...zaczęłam pisać książkę i muszę poświęcić jej trochę swojego czasu, umysłu i swojej energii;-) Oczywiście będę informować o tym, co u Naszej Walecznej, ponieważ zdaję sobie sprawę, że Oliwka stała się częścią Waszego życia i na dobre rozgościła się w Waszych serduchach! ;) 


Trzymajcie się ciepło, pozdrawiamy!!!!!!!!!!