Witajcie!
U nas jakoś leci...wolałabym napisać, że
"leci" dobrze, ale ostatnio dopadło nas choróbsko. Przez to właśnie nastroje
mocno w dół. Miśka dostała cały arsenał leków, na szczęście obeszło się bez
antybiotyków. Jest już lepiej. Jeszcze tylko mokry kaszel przypomina o
przebytym przeziębieniu. Ta jej infekcja napędziła mi stracha...właściwie nie
sama infekcja, a powiększony węzeł...jak już część wie(mój prywatny profil na
fb), wpadłam w panikę, histerię i Bóg jeden wie, w co jeszcze...pozwoliłam,
żeby dopadł mnie strach, żeby opętał mnie niepokój...wymacałam ten węzeł rano i
od razu czerwona lampka, alarm w głowie: "Jezu, Jezu, co teraz...czyżby
"potwór" powracał....nie, ja oszaleję....Boże, tylko nam tego nie
rób..." Od rana oczy szkliste, roztrzęsiona, serce wali jak oszalałe,
ciśnienie poszybowało mocno w górę i objawiło się niesamowitym bólem
głowy....puls w skroniach... oszalałam tak bardzo, że pulsowało całe moje
ciało...złapałam za telefon i od rana obdzwoniłam lekarzy w Koszalinie (włącznie
z panią ordynator oddziału dziecięcego)...
Mówią, że „przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy
nasze skrzydła zapominają, jak latać.” Moje,
w ostatnim czasie, nie trzepocą na wietrze....Ale mam
wspaniałych przyjaciół, którzy się o mnie troszczą. Mój post, dodany na prywatnym profilu fb, wywołał lawinę
komentarzy, maili i telefonów...NIE JESTEM SAMA...wiem, to na
pewno...Dziękuję...Przyznać jednak muszę, że coraz częściej łapię się na tym,
że zmierzam w kierunku świata chorych dzieci, gdzie ból, strach, zwątpienie, smutek i
ogromne cierpienie, goszczą w każdej sekundzie życia...są w każdym wymuszonym
uśmiechu, który miesza się z rozpaczą..Przez taki świat idzie się z bólem
serca...ale ja nie chcę i nie umiem z niego wyjść i wciąż próbuję znaleźć
odpowiedź na pytanie, które z moich pragnień, nie pozwala zamknąć mi tych
drzwi...Nie potrafię funkcjonować w "zdrowym" świecie...czasem
odkrywam w sobie przejawy dystymii...czasami mam dni, że nie czuję nic...żadne
uczucia do mnie nie przychodzą...uśmiecham się, ale to nie radość sprawia, że moje kąciki ust wędrują w górę...to tylko grymas...są momenty,
kiedy upomina się o mnie świat bez strachu i łez...i wtedy, przez krótką
chwilę...przez ułamek sekundy, wydaje mi się, że nie tylko ja należę do niego,
ale że ten świat należy do mnie...ale tylko tak mi się wydaje...i znowu otwieram
drzwi do "mojego" świata i wtedy czuję, że „Wszystko,
co przeżywamy, to tylko jakieś etapy, jakieś stacje.
To, co dziś wydaje się wielkim osiągnięciem, jutro odpada,
bo poszliśmy już dalej. Trzeba być zawsze w drodze.” I tak
wciąż trwam w "mojej" rzeczywistości...i nie umiem się
odciąć...
Rodzice chorych dzieci są, jak Rodzina. Nie musimy sobie tłumaczyć, co
czujemy, czego się boimy i czego pragniemy...ponieważ nasze uczucia, nasze lęki
i pragnienia są takie same...Ale to nieprawda, że nie potrzebujemy tej
"zdrowej" rzeczywistości...pragniemy jej ze wszystkich swoich sił...i
potajemnie marzymy o tym, by ten "lepszy" świat upominał się o nas
nieustannie...jednakże każdy wojownik, po stoczonej walce, w swoim własnym
tempie, pozwala goić się ranom...wspomnienia do niego wracają
niejednokrotnie...przychodzą, gdy najmniej się tego spodziewa...może się
okazać, że nigdy nie uda się uporządkować emocji...że kadry z walki na zawsze
pozostaną w głowie i gdy zmrok zapadnie, ukradkiem będą wdzierać się do umysłu
powodując niepokój w duszy...tak właśnie jest ze mną...każdego dnia czuję się,
jakbym musiała okiełznać ocean...ogromną toń najróżniejszych myśli i
lęków...rzeczywistość nie napawa mnie optymizmem...dlatego też muszę działać..
Nie umiem nie zajrzeć do Marcinka Sporka
, Michałka Tryki, do Karolinki Urban, Martynki i do Dominika , na blog Waldka –
taty Moniczki, do Oskarka, Franka, Alicji… nie umiem przejść obojętnie obok cierpienia
Szymona i Jego Rodziców i udawać, że „to” się nie dzieje…
Cieszę się każdym
postępem, każdym najmniejszym krokiem w przód… to mój świat… a jednak…
Jesteśmy, wspieramy się, udostępniamy
apele o pomoc, nagłaśniamy, piszemy do siebie - czasem krótkie, a czasem długie
wiadomości… nie musimy sobie niczego tłumaczyć, bo i tak wszystko jest
zrozumiałe… nie zamykamy się w swoim cierpieniu, w chorobie tylko i wyłącznie
swojego dziecka… dzięki temu, historie naszych małych żołnierzy płyną w świat…
walcząc o swoje dziecko, pomagamy walczyć innym Rodzicom…
Myślę sobie, że w chwili obecnej, najbardziej potrzebuję kogoś, kto pomoże
mi uporać się z moimi lękami, pozwalając mi przy tym, pozostać w „moim” świecie…
bo w tym świecie mam jeszcze wiele do zrobienia… ale zgadzam się… emocje trzeba
uporządkować… należy je ponazywać… w chwili obecnej siedzą w mojej głowie tak
bezimiennie… zaprzątają moje myśli… mam momenty, że jest mi cholernie źle… z
tyłu głowy coś woła, że choroba może w każdej chwili się zakraść i podstępnie zawładnąć
ciałem mojego dziecka… Boże, chyba tylko ja wiem, jak bardzo mnie to przeraża….
A Oliwia… na przekór wszystkiemu jest szczęśliwa… każdego dnia wyznaje mi
miłość… kiedy zasypia, trzyma mnie za rękę…
Widzę jej błękitne oczy wpatrzone we mnie… czuję, że jestem dla niej
najważniejszą osobą… że tak bardzo mnie potrzebuje, by móc odkrywać świat, by iść
przez każdy dzień i pokonywać przeszkody, jakie czasami niesie życie…. Wiem, że
muszę dla Niej w końcu stanąć na nogi, przywrócić się do pionu, złapać wiatr w
żagle… i walczyć… walczyć z całych sił, by nigdy nie powróciła ta szpitalna
rzeczywistość, a wraz z nią strach, ból, cierpienie, nienawiść, rozgoryczenie i
zwątpienie…
Boże, jestem Ci wdzięczna za czas, który nam dałeś… nie upominaj się o
niego…