czwartek, 28 marca 2013

Pogodnych Świąt!!!!!

Kochani!

Przepięknie dziękuję za ostatnie komentarze. Jest w nich tyle dobroci, ciepła i miłości! Potraficie tak pięknie pisać! Wasze słowa zawsze podnoszą mnie na duchu, pomagają mi uwierzyć, że wszystko będzie dobrze! :)


Idą święta...Z tej okazji całej Naszej Oliwkowej Rodzinie życzymy zdrowia, szczęścia i uśmiechu!  Zielonych pączków na drzewach, bezchmurnego nieba, słońca za oknem i w duszy, ciepła, miłości, radości i miliona endorfin...życzymy Wam wiosny!  



środa, 27 marca 2013

Niechaj będzie wiosna! ;-)

Witajcie, 

przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale ostatnio próbuję się wyciszyć i skoncentrować na zwyczajnym życiu. Wcześniej, kiedy Oliwka zasypiała w ciągu dnia, biegłam do komputera, by skrobnąć chociaż parę słow. Dzisiaj staram się zająć codziennymi czynnościami. Gotuję więc obiady, sprzątam, piorę i prasuję. Wróciłam też do czytania książek. To jest wtedy chwila maksymalnego relaksu...Parzę dobrą kawę...uwielbiam, kiedy jej aromat ogarnia całe mieszkanie. Siadam wtedy na kanapie, nakrywam się kocem i przenoszę się w świat "książkowy". ;-) Jest mi to szalenie potrzebne...Dzięki terapii zrozumiałam, że muszę nauczyć się, na nowo, swojego "starego" życia. Nie jest to łatwe, zważywszy na bagaż doświadczeń. Nie wymarzę swoich przeżyć, a tym samym strachu i niewytłumaczalnego lęku przed nieznanym, ale mogę postarać się oswoić z tym, co przeżyłam i  z tym, co czuję teraz -  w tym życiu po chorobie. Zdałąm sobie sprawę, że kiedy wróciłyśmy z Tubingen, nie umiałam wejść w nową rolę i przyjąć do wiadomości, że moje dziecko jest zdrowe i ma żyć i rozwijać się, jak wszystkie inne dzieci. Wróciłam i uciekłam w świat wirtualny - świat cierpienia dzieci i strachu rodziców. Każdego dnia wchodziłam na blogi rodziców chorych dzieciaczków. Tłumaczyłam sobie, że tylko tacy ludzie wiedzą, co czuję...tylko oni byli mi bliscy, bo przeszli to samo, co ja. Unikałam spotkań ze znajomymi, zwłaszcza z tymi, którzy mają dzieci. Wstyd się przyznać, ale miałam jakiś żal, że ich dzieci są zdrowe, a moje nie. Ciągle zadawałam sobie pytanie "dlaczego mnie to spotkało?", "jak mam teraz dalej żyć?" Każdego dnia narastała we mnie złość do świata, do ludzi, że akurat "to" przytrafiło się mojej córeczce...A z drugiej strony, miałam ogromne poczucie winy...zakodowałam sobie, że przeze mnie się rozchorowała...Dzisiaj, po raz pierwszy, usłyszałam to, na co czekałam tak długo...Pragnęłam to usłyszeć....potrzebowałam tego...że to nie moja wina, że to się po prostu zdarza i już...Banalne? Strasznie banalne...ale dzisiaj dopiero przyjęłam to do wiadomości...próbuję pozbyć się poczucia winy, zalu do innych ludzi, nieuzasadnionych pretensji do całego świata...W końcu się przełamałam...zaczęliśmy spotkania z przyjaciółmi...Oliwka wyszła do dzieci...I dopiero teraz widzę, jak bardzo potrzebowałam zobaczyć, że ona nie jest inna...może jest troszkę mniejsza, niż jej rówieśnicy...jeszcze ma mało włosków...niezdarnie stawia nóżki...ale tak poza tym, jest zwyczajną dwulatką, którą rozpiera energia...która podkrada "pianki" z szuflady, a później zaprzecza, że je jadła i tylko umazana czekoladą buzia zdradza dokonanie "przestępstwa"...Uczę się nie patrzeć na nią, jak na dziecko onkologiczne...i wiem, że przyjdzie ten dzień...włosy urosną...będziemy czesać kiteczki...  





Oliwka ma się dobrze. Atopia powoli odpuszcza, skóra wygląda już o wiele lepiej. Włosy rosną w zawrotnym tempie! :-) Mała broi, biega, skacze, podskakuje i wciąż się rozbija, ale już taki jej urok;) Bez przerwy gada, śpiewa...buzia jej się nie zamyka...Nasz słodki rojber;) 




Kochani, kiedy patrzę na uśmiechniętą twarz mojego dziecka...myślę o Was...o ludziach, którzy nam pomogli. Jestem ciekawa, jacy jesteście, kim jesteście i jak wyglądacie...
Czy zastanawialiście się, co to znaczy wpłacić "cegiełkę" na leczenie i tym samym podarować komuś szansę na życie? Ja się nigdy nie zastanawiałam...ale dzisiaj wiem, co to znaczy...Co to znaczy dla mnie - mamy uratowanej dziewczynki...Podarowaliście mi uścisk małej dłoni, kiedy idziemy do parku karmić kaczki...cudowny zapach mojego dziecka, kiedy wtula się we mnie tuż przed zaśnięciem...spokojny, miarowy oddech na moim policzku...dotyk rąk, które oplatają moją szyję...chrupanie słonych paluszków, gdy oglądamy "Misia w niebieskim domku"...to, że ciągle jestem mamą...wiedzieliście o tym...?  







poniedziałek, 18 marca 2013

o tym, co u nas

Witajcie!

Ostatni piątek był niezwykły! Odwiedziła nas słynna ciocia "Mazienka". Przyjechała wraz ze swoim mężem Michael'em i córką Nataszą. Było to dla mnie bardzo wzruszające spotkanie, ponieważ w końcu mogłam poznać tego, który walczył jak lew, aby Oliwka mogła być leczona w niemieckiej klinice. Michael wiecznie "wisiał" na telefonie, mailował, dopytywał co, jak, gdzie i kiedy i czy na pewno...Poświęcił tyle energii i czasu...Czułam, że Oliwia jest dla niego kimś ważnym, kimś, o kogo należy walczyć. Teraz, kiedy to piszę, łzy ciekną mi po policzkach...Pewnie nigdy nie uda mi się wyrazić mojej ogromnej wdzięczności i podziwu dla działań Marzeny i Michael'a...Zawsze będą zajmować szczególne miejsce w naszych sercach...
Dzięki nim usłyszeliśmy o Tubingen...mieliśmy cel i mogliśmy działać...a potem dołączyliście się Wy...i zdarzył się nasz cud...


Oliwka wizytę rodziny Holmer przyjęła entuzjastycznie! Poznała, bez problemu, ciocię Marzenkę, pozwoliła się wziąć na kolana. Dała nawet cioci buziaka! ;)  Jednak największą uwagą obdarzyła Nataszę. Koniecznie chciała siedzieć obok niej, bez przerwy  gładziła ją po włosach i przytulała się niczym największy pieszczoch. 
Z największą rezerwą podeszła do wujka Michael'a. No, ale nie ma się czemu dziwić - to postawny mężczyzna...doza ostrożności nigdy nie zaszkodzi;))) Jednak, kiedy wujek wziął aparat, aby zrobić kilka zdjęć, Oliwia pozowała niczym modelka i rozdawała uśmiechy;-)  

 

  






W sobotę wybraliśmy się do parku. Waleczna musiała koniecznie odwiedzić kaczuchy i zanieść im choć trochę chlebka: 


  

  

Za każdym razem, gdy patrzę na biegającą po parku Oliwkę, myślę o Was...To dzięki Wam, Waszym wspaniałym sercom, dzięki wrażliwości i szczodrości, moja córeczka może przeżywać swoje dzieciństwo tak, jak wszystkie inne zdrowe dzieci. Chciałabym,  Kochani, cała Oliwkowa Rodzinko, abyście za każdym razem, gdy będziecie oglądać zdjęcia Oliwii...żebyście pomyśleli sobie -"rany, to dzięki mnie ta mała dziewczynka żyje i jest szczęśliwa!"  



Oliwka polubiła krem od cioci Doroty;) Przed każdym wyjściem jest "smarowanie kremikiem" 


Moi drodzy, chciałam jeszcze poinformować, że Komitet Społeczny dla Oliwii Lisewskiej, z siedzibą w Koszalinie, przy ulicy Laurowej 25, o sygnaturach SO-I- 7.5311.44.2012.UW zebrał ze zbiórek publicznych  3719,57gr. Pieniądze te, w całości, zostaną przeznaczone na rehabilitację Oliwki - faktury prawdopodobnie otrzymamy w tym tygodniu. Wszystkie dokumenty będą do wglądu w odpowiedniej zakładce i jak tylko pojawią się na blogu, to będziemy informować.  


Pozdrawiamy, trzymajcie się ciepło!!!









piątek, 15 marca 2013

Dziękuję!

Witajcie! 

Kochani, przepięknie dziękuję za te wszystkie dobre słowa! Jest w Was tyle pozytywnej energii!! Mogę się od Was tylko uczyć. Dziękuję, że jesteście...to dla mnie bardzo ważne...tak miło jest wiedzieć, że nie jest się obojętnym drugiemu człowiekowi...że jest ktoś, z kim można podzielić się swoimi lękami...Dziękuję! Już to mówiłam, ale raz jeszcze powtórzę - jesteście cudowni!!! 

Oliwka ma się dość dobrze, aczkolwiek jest bardziej marudna, płaczliwa, szybko się złości, a ja nie wiem, jak pomóc jej poskromić emocje :( 
Z nóżką trochę lepiej, ale jeszcze jest lekko napuchnięta. W poniedziałek idziemy na kontrolę
i chcielibyśmy dostać już zielone światło odnośnie rehabilitacji.    


Pozdrawiamy!!!!!! 





poniedziałek, 11 marca 2013

gdyby kózka nie skakała...

Witajcie, 

Kochani, postanowiłam, ze napiszę chociaż parę słów, bo wiem, że czekacie, jak wizyta u kardiologa. Wszystko w porządku, pan doktor nie chce nas już więcej widzieć:) 
Niestety, dzisiejszy dzień nie był dla nas najlepszy. Oliwka "biegała", skakała, wariowała, aż upadła tak nieszczęśliwie, ze noga spuchła jak balon. Pojechaliśmy do szpitala, tam nerwy, bieganina, prześwietlenie i noga skręcona:( Pani doktor proponowała założenie gipsu na kilka dnia, ale się nie zgodziłam. Obiecałam, że będę ją wszędzie nosić, tak, żeby stopa odpoczęła i żeby opuchlizna odpuściła...Oliwka była dziś bardzo dzielna, cały czas mówiła: "Nie martw się mamo, Olisia jest zdrowa i wróci do domu." To spowodowało, że się rozkleiłam...przypomniałam sobie, jak trafiliśmy tutaj 13 września 2012 roku...powrócił strach, że nas zatrzymają w szpitalu...że dzisiejszą noc spędzimy  z dala od domu...
jestem wykończona...myślałam, że będzie łatwiej...wierzyłam, że jak usłyszę, że jest zdrowa, to wróci nasze dawne życie...że minie ten niewytłumaczalny lęk...a tymczasem nie mogę normalnie funkcjonować...nic mi się nie chce...zdziczałam...najchętniej nie wychodziłabym z domu....
Nie piszę tego, by się wyżalić. Chciałabym uświadomić innym, ze powrót do dawnego życia, do życia sprzed choroby nowotworowej, jest po prostu niemożliwy(to chyba w moim przypadku), a w każdym razie szalenie trudny. Nie chodzi nawet o to, że wszystko sie przewartościowało, że patrzę inaczej na życie...
Gdy Oliwia pojawiła sie na swiecie, narodził się we mnie strach, czy podołam, czy bedę dobrą matką...chciałam ją ochronić przed wszystkim, co najgorsze...myślałam, że mam wpływ na wszystko...
a tymczasem...tymczasem życie dzieje się tak trochę bez nas...i poza nami...I to mnie przeraża...boję się tego, na co nie mam wpływu...a nie mam na większość wydarzeń...Moja mama mi powtarza: "Asia, co ma być, to będzie i choćbyś włosy z głowy rwała, biegu pewnych zdarzeń nie odwrócisz..." Niby to wiem, niby to rozumiem...gorzej to zastosować i sobie przetłumaczyc. Nie umiem wyciszyc emocji, które wychodzą dopiero teraz...Jestem chora, moja psychika jest chora i moje ciało choruje...mam napadowy ból ucha, ból gardła, pleców, jednego dnia mam katar, na następny juz nie mam, ale za to boli mnie głowa i czuję się tak, jakby coś mnie rozkładało...czasem nie mam siły wstać z łóżka...złoszczę się na siebie...za to jaka jestem...że nie umiem być "superwoman"...że moje negatywne emocje udzielają się Oliwce...wstyd mi za samą siebie...gdyby tylko wiedziała, że jej matka to takie flaki z olejem...
Poszukiwanie informacji o rodzaju guza, jaki miała Oliwka nie pomaga...Szukam tego "magicznego" zdania, że to nie powraca...ale zamiast tego znajduję, ze potrafi nawracac co dwa lata...i znowu siedzę i wyję...
i piszę czarne scenariusze...i myslę: "Boże, co będzie jesli..." I jeszcze do tego mail z info o kosztach najbliższej kontroli...prawie 8 tysięcy euro...Jezu...jak my damy radę...

Zgłosiłam się na terapię...za tydzień mam zacząć...trzymajcie kciuki za matkę - histeryczkę...Mam nadzieję, ze chociaż trochę wrócę do świata "żywych"...

Mocno Was ściskam...myślę o Was ciepło! 

PS Kochani, jest cudowna wiadomość od rodziców Karolinki Urban!!! Przeczytajcie koniecznie!
http://karolinkaurban.blogspot.com/2013/03/cudowna-i-nieprawdopodobna-wiadomosc.html  



sobota, 9 marca 2013

Trochę deszczu, trochę słońca

Witajcie Kochani, 

przepraszam, tak rzadko piszę...to nie dlatego, że nie mam czasu...nie mam po prostu siły...setki myśli w głowie...nie umiem ułożyć ich w odpowiednie słowa, a potem w zdania...Ktoś bardzo mi bliski umiera na raka...gaśnie z każdym dniem...powróciła bezsilność...znowu ta wszechogarniająca bezradność wobec tego, co nieuniknione...Rodzina ukrywała przede mną tą okropną wiadomość...dopiero jak przyszły wyniki genetyczne, że Oliwka nie ma amplifikacji...wtedy się dowiedziałam...to trochę jak na huśtawce...raz jesteś u góry, a raz na dole...od rozpaczy po euforię...od euforii po rozpacz...

Wczorajszy dzień spędziłam w łóżku...nie miałam na nic siły, wszystko mnie bolało...Myślałam, że to grypa, a tymczasem stres mnie rozłożył, sprawił, że organizm się zbuntował...poszła gdzieś wiosna...w duszy mojej pełno deszczu...

Czekanie...czekanie jest straszne...bolesne...czekanie jest pełne obaw i lęku...co przyniesie nam przyszłość...jaka ona będzie... 

I tylko ta moja Iskierka stawia mnie na nogi...dla Niej staram cieszyć się każdym dniem...

Na szczęście Bóg nie zabrał mi mojego Powietrza... 

 

A Oliweczka broi słodko;-) 
Już w ten poniedziałek, dzięki niezwykłej Pani Justynie, mamy wizytę u kardiologa! Od wtorku, Nasza Waleczna, bierze się ostro do pracy, aby nóżkom przywrócić sprawność. :) 

Ściskamy Was mocno!!!  





piątek, 1 marca 2013

ortopeda i alergolog

Witajcie:)

Byliśmy na wizycie u ortopedy. Nie powiedział nam niczego nowego - diagnoza taka sama, jak u rehabilitanta (pisałam we wcześniejszym poście). Musimy ćwiczyć, ćwiczyć i raz jeszcze ćwiczyć. Ruszamy już wkrótce - kiedy dokładnie, dam znać. Wszystkie faktury zostaną umieszczone w zakładce - dokumenty.

Ze względu na problemy ze skórą, Oliwia została skierowana do alergologa. Okazało się, że mamy AZS. Musimy jeszcze wykonać badania z krwi, aby wykluczyć, bądź potwierdzić inne alergie. Ponadto, pani doktor wysłuchała szmer na serduszku i w kwietniu czeka nas wizyta u kardiologa dziecięcego. :(
Mam nadzieję, że to nic poważnego...


Oliwia codziennie odwiedza kaczuszki w parku - ma przy tym tyle radości!



U nas wiosennie:) Na stole rozgościły się tulipany, słońce wdziera się przez okna...cieszymy się każdym dniem...dziękujemy...:*