niedziela, 9 listopada 2014

"You speak up because it could be your breast...but it could be your Child...and there is silence..."







Na początku bardzo dziękuję za ogromny odzew w związku z wczorajszym fanpage'owym postem dotyczącym przeziębienia naszej Misi. Dziękuję za wszystkie rady! Niestety, musieliśmy wezwać naszą panią doktor, ponieważ Oliwka źle się poczuła. Obrzęk śluzówki nosa był ogromny, podrażniał kanaliki łzowe. (nie wiem, czy czegoś nie pokręciłam) W każdym razie, okazało się, że infekcja zmierzała w kierunku zapalenia zatok sitowych, co dla dzieci z obniżoną odpornością jest groźne. W sumie, w ostatnim momencie wezwaliśmy lekarza. A wydawało się nam, że to tylko zwykły katar. Czym jest katar w porównaniu z potworami...no i dlatego zbagatelizowaliśmy...eh....teraz wiemy, że nawet mały przeciwnik może dla naszego dziecka okazać się naprawdę niebezpiecznym. Jako, że Oliwia bardzo często choruje, profesor Handgretinger, z którym jestem w stałym kontakcie, zasugerował przetoczenie immunoglobulin. Pani doktor stwierdziła, że mogłoby się to okazać skuteczne...ale...jest mały problem. W szpitalu w Koszalinie nie podają tego rodzaju białek i musiałybyśmy jechać na podaż aż do Szczecina...no bardzo kiepski to jest pomysł...;/










A zmieniając temat, to chciałabym się z Wami czymś podzielić....Kiedy dzisiaj udostępniłam powyższe zdjęcie na swoim prywatnym koncie fb, pomyślałam sobie: "no tak, zapewne nikt nie będzie miał odwagi skomentować"...Na szczęście się myliłam...Wywiązała się dyskusja, która przyniosła smutne refleksje.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten plakat, to pierwsze, co przyszło mi na myśl to, to, że bardzo chętnie bierzemy udział w kampaniach dotyczących walki z rakiem piersi. Ustawiamy specjalne statusy na fb, aby zwrócić uwagę innych na problem. Myślimy o sobie samych...boimy się zachorować na raka...ale dlaczego nie boimy się, że nasze dzieci tez mogą zachorować? Boimy się, że rak pozbawi nas piersi, a nie boimy się, że zabierze nam dzieci?! W Polsce kampanii dotyczącej chorób nowotworowych u dzieci brak...
Z mówienia o nowotworach dziecięcych zrobiono trochę taką demonologię. Lepiej o tym nie myśleć, żeby nie wywoływać. ...w tym samym roku, kiedy urodziłam moją córeczkę, pięć innych koleżanek zostało mamami...ale tylko moje dziecko zachorowało na raka..na kogoś to pada...padło na mnie...a przecież ja także wierzyłam, że moje dziecko będzie zdrowe...nie mogę pojąć dlaczego żyjemy w przeświadczeniu, że wszystko, co jest nam dane, jest dane na zawsze. To inne mamy tracą przedwcześnie swoje maleństwa, to innym rodzicom rodzą się niepełnosprawne dzieci, w końcu, to jacyś inni rodzice dowiadują się, że ich dziecko ma raka...wiec jestem tym "innym" rodzicem...zanim to się stało, wierzyłam, że moje dziecko będzie zdrowe...a kiedy mówiono mi, że moja córeczka nigdy nie pójdzie do przedszkola i wtedy, kiedy straciła włosy, kiedy wpadała w aplazję, kiedy miała transfuzje, kiedy wymiotowała,i wtedy, kiedy płakała z bólu, kiedy krzyczała ze strachu...  wówczas dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę...że dzieci nie chorują na raka w jakiejś innej czasoprzestrzeni...tu i teraz...więc dziewczynka z plakatu jest moim własnym dzieckiem...jest każdym dzieckiem, które poznałam w trakcie naszej walki...jest tym, które walczy, tym, które odeszło...jest tym, które walkę podejmie...