W wielkim skrócie

Kiedy drżącymi dłońmi wystukiwałam pierwsze słowa na blogu, brzmiały one: "Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako bez ustanku inny świat: świat ludzkiej miłości." Nie pomyliłam się czyniąc słowa Jana Pawła II naszym mottem. Cierpienie nas przygniatało, ale miłość rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych...miłość Ludzi nas uratowała...to ona pozwoliła nam wypłynąć na ocean ocalenia... 

były chwile trudne...te ciężkie i te najcięższe...pierwsze badanie rezonansem...pierwsza narkoza...widok zasypiającej Oliwii, jej bezwładnie opadające ciało, główka nienaturalnie odchylona do tyłu..."Boże, ona chyba umarła" - to była moja pierwsza histeryczna myśl, mój pierwszy atak paniki... 
pierwszy telefon do najbliższych: "mamo, nie mam dobrych wieści...Oliwia ma guza w klatce piersiowej, jest ogromny..." po drugiej stronie cisza...rozłączam się...już wiem, że nie opanuję łez... 

Unia Lubelska, II piętro, onkologia...jedziemy windą, trzymam na rękach Oliwię, serce wali jak oszalałe, jestem cała spocona...otwierają się drzwi...wita nas widok dwóch małych chłopców pozbawionych włosów na głowie i kolorów na twarzy....duże oczy patrzą na nas z zaciekawieniem ....nie czuję, że trzymam Oliwię, nie słyszę bicia własnego serca...jest mi zimno....chcę uciekać...zostajemy...zostajemy na kilka długich miesięcy....  

"Nie mam dobrych wiadomości. Guz się nie zmniejszył...Mało tego, jest drugi, w brzuchu..."  

Pierwsza wizyta w domu...Październikowe słońce wdziera się przez okna...powietrze pachnie wilgocią...Oliwka właśnie ucina sobie drzemkę...patrzę na nią....na jej bladą buzię, na łysą głowkę i zastanawiam się, ile czasu jest nam dane....i co zrobię, jak choroba ją pokona....zaczynam histerycznie szlochać....czuję, że mój świat właśnie się kończy... 

"Nawet o tym nie myśl! Oliwka wygra tę walkę" - czytam na fb...mój kuzyn Radek każdego dnia przeprowadza mi właśnie taką internetową "psychoterapię"......Rodzina - to jest potężna siła! Kocham Was!  Kocham Was za to, że się nie przestraszyliście...że nie było dla Was tematów tabu...podziwiam za siłę, w której była niezwykła delikatność i moc determinacji.... 

Mama - nie ja jako mama, ale moja mama...Niezwykła kobieta, która razem ze mną przechodziła przez labirynt onkologicznej rzeczywistości...

Holmer - to jest bardzo ważne nazwisko...Marzena i Michael - Aniołowie mojego dziecka....My nawet nie wiedzieliśmy, że Wy...że w konspiracji...ah...co ja będę tu pisać...jesteście niezwykli....  

"To nie neuroblastoma IV stopnia!" - a więc jednak...zdjęto wyrok z mojego dziecka...jedziemy do Szczecina...jesteśmy pełni nadziei...wierzymy, że lekarze podejmą ze sobą współpracę...jednak nie jesteśmy przygotowani na to, co słyszymy...:Państwo chcecie wymusić na nas gwałt na protokole. Nie przerywamy leczenia. W tą chorobę trzeba walić, jak w bęben...ganglioneuroblastoma? Przecież to jest to samo, co neuroblastoma. Z czego Wy się Państwo cieszycie. Zbierajcie lepiej pieniądze na immunoterapię." Wychodzimy z Kliniki załamani...siadamy do auta....cisza wypełnia nasz samochód po brzegi..."A jeśli oni mają rację? " - odzywa się mój mąż...."Nie! Nie mają! Zabieramy Oliwię do Tubingen! Podpisuję rezygnację! Już! Natychmiast!"...

Ostatni dzień 2012 roku...właśnie złożyłam podpis na oświadczeniu, że rezygnuję z dalszego leczenia mojej córeczki...nie ma już odwrotu....wszystko zostało postawione na jedną kartę... 31 grudnia, po raz ostatni, zamykam za sobą drzwi szczecińskiej kliniki...radość miesza się z niepewnością...myślę jednak: "już tu nie wrócę...nie chcę....nienawidzę tego miejsca!" 

60 tysięcy euro - niewyobrażalnie wielka kwota....

4 tygodnie - w ciągu tych tygodni niewyobrażalnie wielka kwota staje się faktem, który rozgościł się na subkoncie Oliwki;) 

Nowy rok i nowe nadzieje...14 stycznia i 22...dwa szalenie ważne i długie dni... 

Handgretinger, Fuchs, Schuhmann i Seitz - o to nieustraszeni pogromcy groźnego potwora;-)

10 lutego powracamy do domu...Wojowniczka regeneruje siły...Misie i lale mają bal....

Uczymy się żyć na nowo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz