Witajcie!
czy wiedzieliście, że wrzesień jest miesiącem świadomości chorób nowotworowych u dzieci? Nie? Ja też tego nie wiedziałam dwa lata temu...dlaczego akurat podałam taki okres? Ponieważ dokładnie 19 września 2012 życie wtłoczyło nas w rzeczywistość onkologiczną...nie wiedziałam, że dziewiąty miesiąc roku jest poświęcony uświadamianiu społeczeństwa, że dzieci chorują na raka...wiedziałam już natomiast, że jestem rodzicem dziecka, u którego właśnie zdiagnozowano chorobę nowotworową...
Nie muszę Wam pisać, jak strasznie jest to usłyszeć...ale czy zastanawialiście się nad tym, co to oznacza, że dzieci walczą z rakiem? Czy wiecie, jak to wygląda? Do września 2012 roku żyłam w błogiej nieświadomości, że choroby dziecięce to ospa, odra, świnka, różyczka. Słyszałam o białaczkach, o tym, że od chemii wypadają włosy oraz o tym, że takim dzieciom trzeba przeszczepić szpik...
Nie wiedziałam i w najgorszych koszmarach, nie przypuszczałabym, że przyjdzie mi zstąpić do piekieł...i że moje dziecko pójdzie tam ze mną...albo właśnie ja z nim...
Najbardziej bałam się cierpienia, bałam się, że rak boli i że malutki organizm mojej córeczki nie poradzi sobie z tym...kiedy wymiotowała po chemii, czułam się tak bardzo bezradna...a kiedy wieczorami zasypiała wycieńczona po całym dniu, patrzyłam na jej pokłute malutkie rączuchny pokryte siniakami i myślałam o tym, że Bóg się pomylił...bo przecież malutka różowa rączka powinna ściskać ulubionego pluszaczka, a nie kabel od kroplówki...główka powinna spocząć na domowej mięciutkiej podusi, która spowita jest zapachem oliwki użytej do wieczornej kąpieli, a nie na sztywnej, wykrochmalonej szpitalnej pościeli...
Móc mieszkać w swoim domu to największe szczęście...codzienność jest szczęściem...wolność jest szczęściem...zrozumiałam to dopiero w szpitalu...i kiedy tak dzisiaj o 18 jadłyśmy kolację, przypomniałam sobie, że dokładnie o tej porze, przekroczyłyśmy progi szczecińskiej onkologii...siedziałam osłupiała na szpitalnym łóżku, na rękach trzymałam wystraszoną malutką Oliwię i zastanawiałam się, co teraz, co dalej...jak żyć...
Dopiero w listopadzie zdecydowałam się na pisanie bloga...to, co najbardziej dramatyczne rozegrało się właśnie we wrześniu i w październiku...
wrzesień - pierwszy raz wali się nam świat...październik - miesiąc leczenia - guz taki sam...ujawniono kolejny...zgliszcza płoną...nie ma już nic...i najprawdopodobniej nie będzie niczego więcej...
Wśród ruin można jednak odnaleźć skarby...miłość rodzica silniejsza jest, niż choroba, niż śmierć...nie ma takiej siły na tej ziemi, która mogłaby ją pokonać...nasza miłość zrodziła nadzieję...ta rozpaliła ogromną siłę...siła pomogła udźwignąć się wierze...i tak oto, dwa lata po tych wydarzeniach, moje dziecko śpi we własnym łóżku...malutka rączka ściska przytulankę...pościel pachnie płynem do kąpieli i może trochę ulubionym czekoladowym kremem...z membrany głośnika dobiega dźwięk kołysanki...w kąciku rozbłyskuje dyskretne światło nocnej lampki...słychać miarowy oddech mojego dziecka...jesteśmy w domu...
W sercu jednak mam wszystkich rodziców i ich dzieci, którzy ciągle są na polu walki...wirują we mnie historie poznane w czasie naszej drogi...serce mi pęka i krwawi niemiłosiernie, kiedy patrzę na heroiczną walkę ciężko chorych dzieci i ich rodziców...obraz małego chłopczyka obejmującego rękoma za szyję swoją mamę nie pozwala mi zasnąć...jakie to wymowne..."Mamo, nie pozwól mi odejść"...wiele razy słyszałam, że gdyby miłość matki mogła uleczyć...gdyby mogła...więc dlaczego tak nie jest?! Noszę w sercu Antosię o orzechowych oczach i pięknych kręconych włosach, pamiętam o Poli, którą rak pozbawił oka, ale nie pozbawił radości ciężkiego życia, pamiętam Mateuszka, który do ostatnich dni pragnął zostać policjantem, wspominam Michalinkę, która była najpiękniejszą wróżką o oczach błękitnych, jak niebo, Martynkę, którą pieszczotliwie nazywaliśmy "Myszką" i jeszcze Igiełkę, która zasnęła w ramionach swojej Mamy...czy to tak powinno być, Boże? Czy tak to sobie wymyśliłeś?
Mali wielcy wojownicy nigdy nie powinni nimi być...ich placem boju powinien być przedszkolny plac zabaw...dzieci powinny walczyć ze smokami, duchami i potworami...ale tylko wyimaginowanymi...rak jest jednak prawdziwy i nie pyta, czy jesteś przygotowany na walkę o życie...przyjdzie...zapuka do drzwi wybranych...
Czas leczenia jest smutny...jest trochę takim czasem udawanego dzieciństwa...pozorne jest prawie wszystko, co dobre...prawdziwe jest to, co złe, bolesne i okrutne...
Każdy z nas może jednak rozświetlić ten mroczny czas w życiu małego wojownika. Ślijcie kartki dzieciom chorym na raka! Nie wstydźcie się! To takie piękne! To akt miłości do tych maluczkich, bezbronnych! Dla dzieci onkologicznych otrzymanie kolorowej pocztówki, listu spisanego odręcznie jest ogromnym przeżyciem...to taki znak z tego zdrowego świata..."tu jesteśmy...czekamy na Ciebie!"
Nam dzisiaj odczarowano ten 19 września! I w przyszłym roku będę go już zupełnie inaczej wspominać! Z uśmiechem i radością...
Pojechałyśmy dzisiaj z Oliwką do Słupska. Zostałyśmy zaproszone przez Panią Mirosławę Skalną i jej uczniów z klasy 2 "c" ze Szkoły Podstawowej nr 5. Pani Mirka, a także jej uczniowie, zaangażowali się bardzo w urodzinowe wydarzenie dla Oliwki. Te cudowne dzieciaki i ich wychowawczyni ślą teraz paczki chorym na raka dzieciom z całej Polski!
Byłyśmy bardzo, ale to bardzo przejęte. Martwiłam się, jak Oliwka poradzi sobie w tak licznej grupie, ponieważ Misia ma problemy emocjonalne jeśli chodzi o przebywanie w miejscach publicznych. Okazało się, że moje zmartwienia były na wyrost. Atmosfera była tak wspaniała, że Oliwia bardzo szybko polubiła nowych kolegów i nowe koleżanki. Była szczęśliwa, że kilka chwil może spędzić z dziećmi. A dzieciaki takie cudowne! Ich postawa tak bardzo mnie rozczuliła. Dzieciaczki przygotowały dla Oliwci laurki i są to najwspanialsze laurki na świecie! Misia dostała również medal ucznia klasy 2 "c", który to ja dzisiaj z dumą nosiłam przez resztę dnia! ;-)
Było śpiewanie piosenek, rysowanie i pałaszowanie cukierków ;-)
Dziękujemy Wam, Kochani z całego serca! To niezapomniane chwile...chwile szczęścia i nieudawanej radości!
Poniżej przedstawiam zdjęcia z naszej wyjątkowej wizyty:
(dzieci rysują pamiątkowe kartki dla Oliwki)
("Witaj Oliwko w naszej szkole!")
(częstujemy cukierkami)
(klasa 2 "c" - pozdrawiamy!)
(wspólne rysowanie)
(Miś - prezent - jest cudowny, jak wszystkie, które Oliwka dzisiaj otrzymała!)
( Mireczka - nasz dobry duszek)
(DZIĘKUJEMY!)
Piękny był to dzień...dwa lata temu runął nam świat...nie wierzyliśmy, że w przyszłości tej bliskiej nasze dziecko z nami wciąż będzie...a jednak jest...jest cudem...
Pięknych chwil w takiej zwykłej codzienności życzymy Wszystkim Wojownikom!
A Was, Kochani, prosimy z całego serca, abyście cieszyli się każdym dniem, każdą najzwyklejszą czynnością. Kochajcie swoje dzieci, szanujcie swoich bliskich. Niech historia taka, jak nasza, pokaże Wam, że zwykłe życie jest czymś najpiękniejszym i najwspanialszym! Niech rozrzucone po całym domu zabawki nie będą pwodem do złości, a źródłem ogromnej radości - to znak, że Wasze dzieci są w domu, są zdrowe i szczęsliwe...i tak być powinno!
Dzisiaj już kończę...ogromnie się wzruszyłam...oczy mi się szklą, nic więcej już nie napiszę...
przytulam Was Wszystkich....